Wyprowadziliśmy się razem do jakiegoś nowego mieszkania, ja na dłużej, a Żubr tylko na dwa dni, zanim wyemigruje; miał tam zostawić swoje rzeczy. I okazało się, że możemy sobie tam mieszkać, owszem, ale w sześcioosobowym dużym pokoju, gdzie każdy ma segment wydzielony z meblościanki. Mieszkały z nami głównie kobiety po czterdziestce, jedna z dziećmi. Mieszkanie składało się z czterech pokojów urządzonych w stylu lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych. Trzy z nich zajmowali lokatorzy, a jeden z nich zarezerwowany był dla właścicielki, która jednak nie mieszkała tam na stałe. Pytam, czy może mógłbym wynająć ten jej pokój sam.
– Nie ma mowy, odpada.
– Chodzi o sprawy obyczajowe?
– Tak.
– Ale proszę się nie bać ciąży [że nie można eksmitować kobiety w ciąży], bo o to tak naprawdę chodzi?
– Tak.
-Ale jestem gejem.
– O, to tym bardziej.
miałem napisać boże w niebiesiech, to brzmi jak jakiś zły sen, i się zmartwiłem że jak to na szczęście cisza [ w mym hotelowym pokoju ;-] poduszka fajnie mizia w policzek… po drugiej stronie tym razem pustka, ale to dobrze, ostatnio tam też takie bezsensy, no tak lecz wkrótce znów rzeczywistość… wracając widzę. It was a bad dream after all :)
czyli efekt udao się osiągnąć, to dopsz, że źle. :-)
Ale to był sen, prawda? Prawda?!
no siur!!!
Dzięki Bogini!
Mieszkam w mieszkaniu „z epoki” i wiem, że to wystarczający ból – takie mieszkanie w połączeniu z dziwaczno-strasznymi okolicznościami to już by było za dużo;)
l’enfer c’est les autres, wiadomo, chociaż karaluch i meblościanka też by nie pomagały…