Idziemy przez duży park. Nad stawami górka, na górce ma być jakiś budynek, pewnie wieża ciśnień, w mapie nazywa się to Temple de l’Amitié. Zbliżamy się. Widzę coś, co wygląda na wejście do wilgotnego lochu.
– I to ma być ta świątynia przyjaźni? – pytam powątpiewająco.
– Nie, tamto obok – odpowiada, wskazując na żółtą budę w krzakach paręnaście metrów dalej.
– Aha, zatem ta zakratowana dziura to pewnie świątynia miłości.