– A ty umiesz robić Batmana?
– Umiem! A jak to się robi?
– A ty umiesz robić Batmana?
– Umiem! A jak to się robi?
– I skończyłam na dnie.
– Co to znaczy być na dnie?
– Mówić co innego, niż się robi.
[Stanisława Celińska w rozmowie z Krzysztofem Kwiatkowskim, „Wprost” 24/2014]
[Znajomy opisuje swoje przebudzenie.]
Ranek w cudzym mieszkaniu po wspólnej nocy. Chłopiec puszcza gramofon, z którego idą dziwne dźwięki, jakby coś się spieszyło.
– Uwielbiam słuchać tego rano – powiada. – To Ariadna na Naksos.
–Tak – odpowiadam, zerknąwszy – ale na przyspieszonych obrotach.
[Dwie wyborne sytuacje przeżyte i spisane przez Futurosioła, które publikuję za jej miłym przyzwoleniem. Po raz kolejny dzi(ę)kuję!]
Wczoraj za to robiłam zakupy na bazarze u przygłuchego dziadka. Poprosiłam go o jedną cukinię
– Jedną? – zapytał nieco zdziwiony.
– Jedną. – potwierdziłam.
Kiedy on po nią poszedł, oddałam się rozmyślaniom, jakie jeszcze warzywo jest mi potrzebne, aż w końcu uśmiechnięty dziadek przyniósł mi w foliówce jedną brzoskwinię.
– Ale ja prosiłam o jedną cukinie!
– Proszę?
– O jedną cukinię prosiłam! – i wskazałam w kierunku skrzynki z cukiniami.
– Moreli? – już się dziadek wyrwał z foliówką do skrzynki moreli, co się obok cukinii znajdowała, a ja za nim. W końcu bardziej na migi zrozumiał, że chodzi o cukinie, a pozostałe warzywa już sama mu podawałam.
Jednak mistrzostwo świata w niewyraźnym mówieniu osiągnęłam pewnego razu w osiedlowym warzywniaku.
– Poproszę jabłko – poprosiłam.
– A co to jest? – odpowiedziała zdumiona sprzedawczyni.
– … I w związku z tym jesteśmy zaproszeni na ślub.
– O, jak miło. To jedziemy.
– Przed ślubem jest wieczór panieński.
– A kawalerski?
– Też jest…
– Aha.
– No, ale my dwaj zostaliśmy zaproszeni na panieński…
*
– I co, napisali, że przyjdą do nas?
– Nie są pewni, bo mają zaproszenie na ślub i wypada im jechać, ale to daleko, więc mają wątpliwości.
– A czyj ślub?
– Jak to?
– No, kogoś z rodziny czy ze znajomych.
– Nie wiem, chyba z rodziny.
– To lepiej.
– Czemu?
– Bo do znajomych to słabiej.
– Słabiej co? Że można olać, czy nie można olać.
– No nie, do znajomych to nie olewać.
– Nie wiem, zerknę do maila.
– I co?
– To nie ślub!
– A co, pogrzeb?
– Żaden pogrzeb. Czytałem tego maila jednym okiem, jak gadałeś o tym ślubie i wieczorze kawalerskim, i panieńskim, i mi się przekręciło. Oni jadą na premierę przedstawienia.
– Czyjego? Kogoś z rodziny?
– „W reżyserii mojej znajomej, z którą współpracuję.”
– Twojej znajomej?!
– Jakiej znowu mojej znajomej?
– Tak powiedziałeś.
– Jej znajomej.
– Czyli nie z rodziny.
– No. Więc trzeba jechać.
– Może moglibyśmy skorzystać jakoś z naszych wad?
– Jakich?
– Wzroku, słuchu. Ty jesteś półślepy, a ja półgłuchy.
– No tak, to razem bylibyśmy jednym niepełnosprawnym, który miałby bilet za darmo, a drugi byłby sprawny…
– Więc wchodziłby za pół ceny jako opiekun!
– A którą stronę masz gorszą?
– Lewą.
– Ja też lewą. To jak byśmy stali do siebie?
– Boko-tyłem. Ja do twojego prawego oka swoim prawym uchem. A chodzilibyśmy bokiem, jak krab, żeby żadnego z nas nie dyskryminować.
– Ale nie przez krzaczory, dobrze?
– Przecież popsikaliśmy się tym na komary. Na kleszcze też pewnie działa.
– Ja tam nie wiem. Nigdy się tym nie psikałem. I nigdy nie miałem kleszcza. Kto wie, może ten środek je do mnie przyciągnie?
– Ach, salmiakki…
– Lubisz?
– Nie…
– Ale zjadłbyś?
– Tak.
Zasłyszane na paradzie (doniesione przez Tajnego D.). Jedna pani pod sześćdziesiątkę do drugiej:
– Dobrze, że ci faceci idą na paradę, przynajmniej nie siedzą w domu i nie piją.
– …Bo ona kochała Edmunda, który ginie w pocałunku… To znaczy ginie w pojedynkę… Tfu, ginie w pojedynku!
– Ja tam kiedyś byłem na naked party.
– I co, byłeś naked?
– Nie, byłem party.
*
– Pragniesz mnie?
– Trochę…
– To chodź tańczyć.
*
– Patrz, jak ja idę.
– Kulejesz?
– Bo mam żwir w bucie przecież.
– A, to dlatego.
– Nie tylko.
– No to jesteś kaleką czy nie, bo nie wiem, czy mam ci współczuć!
Futurosioł donosi:
– Dzisiaj próbowałam zdrapać wlepkę Legii White Legion, co ją dojrzałam spacerując z psem. Motto na niej wypisane brzmi „Niech ktoś nam kurwa powie, że nie mamy racji”. W dodatku nie chciała się zdrapać. Odniosłam moralne zwycięstwo, czyli porażkę. Jeszcze tam wrócę.
– Widziałeś to euro sado-maso?
– Coo?
– No, transparent, tu po prawej.
– Euro sado-maso?!
– „EUROSODOMA STOP”!
– Ty tylko o jednym.
Więc którą opcję wybierasz? Szybką i bezbolesną? Powolną i przerażającą?
Czy mozolne tłuczenie kijem po łbie, aż padniesz?
– Powiedziałem mu to.
– Co mu powiedziałeś?
– Qué pequeñitas orejas!
– Co to znaczy?
– Że ma małe uszka. Śliczne ma. Myślisz, że zrozumiał?
– Nie wiem, ale pocałował mnie w głowę i poszedł.
*
– Patrzcie, mam misia!
– Jakiego misia?
– Tu, misia maskotkę.
– Ojej, ale on ma… Cipę!
– Lepszy miś z cipą niż cipa z misiem.
*
– Podobacie mi się.
– On powiedział, że mu się podobamy? Nawzajem!
– Nie, powiedziałem: „Siedzicie sobie?”…
– A, tak czy siak nawzajem.
– Niech on ci opowie, co znalazł w toalecie w bibliotece. I to w części pracowniczej, niedostępnej dla czytelników.
– No, co tam znalazłeś takiego?
– Stolec.
– Stolec?
– W pisuarze.
– Rany boskie!
– No co, jelita!
– Ej, a pożyczyłbyś mi…
– Nie mam.
– Ale przecież widzę, że masz, bo płacisz.
– Płacę zbliżeniowo.
– Oj, nie przedstawiłem was sobie. A może panie się znają?
– Nie…
– A to przepraszam, powinienem był powiedzieć „panowie się znają”.