Archives for the month of: Luty, 2016

en arche en

[źródło]

– Taki mamy klimat.

– Oby nie na długo, oby nie na stałe.

– Przecież wiesz, że nic nie jest na stałe. Ani Trzecia Rzesza, ani IV RP.

– Rzecz w tym, że ja też nie jestem na stałe.

– Bardziej niż ja.

– Nikt nie zna dna ani gadziny.

– Przypomniało mi się jeszcze coś poza tymi boksytami, piargami i resztą geograficznego chłamu. Proso i sorgo. Przeklęte proso i sorgo. Żółtawe plamki na mapie jak mocz na śniegu. Jak żółć wrednej geograficy, u której nie wolno skreślać na klasówkach, bo skreślenie to błąd, to grzech, skoro skreśliłeś, to znaczy, że ściągałeś.

– To są zboża.

– Wiem, że zboża. Ale nie wiem jakie! Nie wiem, czy na mąkę, czy na kaszę, na biopaliwo, na przykład w postaci jakiegoś lurowatego północnoafrykańskiego piwa, czy na pastwę zwierząt i losu. Pół świata to uprawia nie wiadomo po co. To znaczy pewnie do jedzenia. A dla nas do wykucia na blachę. I tak do wyrzygania. Uzupełnij mapkę, pokoloruj, więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na brązowo. Proso i sorgo. Aż do zesrania. Do budowania domków z gówna.

– Na budowanie domków z gówna jest gówno. Kupa słonia.

– Ta płacząca ikonka wygląda raczej (zwłaszcza na miniaturce), jakby się śliniła na smutno.

– „Ślinić się na smutno” – bardzo przydatne określenie! Choćby na gorączkę sobotniej nocy. A dokładniej jej ostatni etap, nad ranem, w klubie, gdy nadchodzi last minute i ogólna wyprzedaż.

 

 

I choć sami muzycy i dzieła Bacha są mu znane od lat, nie można było oprzeć się wrażeniu, że Herreweghe wciąż jest pełen pokory i każda fraza, która dzięki jego wskazówkom wyłania się z niebytu, budzi jego zachwyt.

[Karolina Kolinek-Siechowicz, „Ruch Muzyczny” 1/2016, s. 66]

*

Łagodnym dźwiękom consortu nieco przeszkadzał nieodpowiedni czasom tej muzyki – więc też wolumenem brzmienia – klawesyn. Nie należy zapomnieć o pochwale dla samych instrumentów, pięknych wiernych kopii renesansowych modeli wiol. Muzycy obchodzili się z nimi po mistrzowsku, co pozwoliło doświadczyć rekonstrukcji ich brzmienia w najlepszym wydaniu.

[Sonia Wronkowska, „Ruch Muzyczny” 12/2015, s. 60]

*

Carl Bernstein. Ten dziennikarz śledczy, który zdobył rozgłos, ujawniając aferę Watergate, rozmawiał z kobietą, gdy przygotowywał książkę „Jego Świętobliwość” w 1990 roku. „To, co robił, nie jest nielegalne. To jest jednak fascynujące. To zmienia nasze postrzeganie o nim” – mówił.

[„Polityka”, źródło]

*

fot. Lady Camilla Panufnik

[MeaKultura, źródło]

*

Leczenie bólu głowy – w przypadku pojawienia się bólu głowy należy wziąć 1 tabletkę i popić ją pełną szklanką wody. W razie konieczności kolejną tabletkę można przyjąć po upływie 4-6 godzin od zażycia pierwszej. W przypadku bardziej intensywnego bólu głowy można wziąć jednorazowo 2 tabletki, w razie konieczności można przyjąć kolejne 2 tabletki po upływie 4 – 6 godzin od zażycia dwóch pierwszych tabletek.

[źródło]

*

Innym słynnym mistrzem szkoły jest Domenico Cimarosa, stanowiący podwaliny opery komicznej (opera buffa), a później pokolenie innowatorów recytatywu akompaniowanego Niccolò Jommelli i Tommaso Traetta . […] Wyniki tej działalności okazały się, dzięki tak natchnionym osobowościom, jak Alessandro Scarlatti, Francesco Provenzale i Francesco Durante, nieoczekiwanie znakomite.

[wikipedia, źródło]

*

Twórczość jest dla SONTAG funkcją całego organizmu. Nie tylko kory mózgowej, lecz również hipokampa oraz żołądka i wątroby. Mistrzostwo polega na zdolności kierowania ogromnym, niesterownym balonem zwanym świadomością.

[Jakub Zgierski, źródło]

*

Nie każdy jednak musi od razu zostawać mistrzem ars epistolandi, nie każdy ma czas godzinami studiować poradniki.

[Kamila Niemczura, źródło]

 

 

– Właśnie za pomocą fejsbukowego statusu kolejny znajomy poinformował mnie i zaprzyjaźnioną z nim resztę świata, że czuje się silniejszy dzięki wizycie w jakimś fitnessie. Parafrazując słowa Williama Carlosa Williamsa: „Trudno jest czerpać / nowe wieści ze statusów / lecz ludzie dzień w dzień nędznie umierają / przez brak tego / co można by w nich znaleźć”.

– Wreszcie! Możemy się pochwalić eksportem polskiej kultury do Stanów Zjednoczonych. Dobra zmiana dotarła na Greenpoint.     

– Jak patrzę na rząd, to mam wrażenie, że ta dobra zmiana to właśnie z Greenpointu przyszła…

 

 

– Stara furia* nie rdzewieje!

– Rdzewieje, rdzewieje, o ile ciągle nie odświeża się jej kwasem.

 

————————————

* Zob.: tu i tam.

– Idziemy na ten wernisaż?

– A kogo?

– Franka Stelli.

– Pokaż to zaproszenie. Widzę, że się chwalą, że sam artysta zaszczyci wydarzenie. Tak mówi pan dyrektor, który podpisał się pod zaproszeniem tytułem profesorskim. Ciekawe, czy na okładce swoich książek też ma napisane „Prof. Dariusz Stola”. Zaraz, czego on jest w sumie dyrektorem, bo tu nie jest napisane?

– Oczywiście, że jest, wyżej. Polinu.

– Ooo, mowy nie ma. Moja noga więcej tam nie postanie. W tym muzeum bez eksponatów…

– Jakby słowo „muzeum” zaczęło oznaczać coś innego, niż zawsze, czyli miejsce, gdzie gromadzi się i udostępnia przedmioty cenne historycznie lub artystycznie. To samo z „muzeum” Fryderyka Chopina na Okólniku.

– …Na tej interaktywnej wystawie „Poczuj totalitaryzm na własnej skórze” obsługiwanej przez enerdowskie strażniczki więzienne, bucowatych eksubeków oraz gołowąsów, którzy są za tępi nawet, żeby się dostać do policji, za to milicyjnych metod uczą się w trymiga. Jak chcesz, to idź. Może coś porządnego podadzą, kiedyś mieli tam dobre wino, choć ostatnio i to się skiepściło.

– Zaraz sprawdzę, kto jest sponsorem tego wydarzenia… Producent szampana!

– Dla nich na sponsora lepiej nadawałby się producent paralizatorów, pałek teleskopowych albo wzierników doodbytniczych.

– Qué no daría yo por empezar de nuevo.

– Me quedaría yo.

 

 

Que no daría yo, por empezar de nuevo,
a pasear por la arena de esa playa blanca.

Que no daría yo, por escuchar de nuevo
esa niña que llega tarde a casa.

Y escuchar ese grito de mi madre
pregonando mi nombre en la ventana
mientras yo deshojaba primaveras
por la calle mayor y por la plaza.

[…]

Que no daría yo, por escaparme
a un cine de verano
en donde alguien me diera
el primer beso de amor,
que no daría yo, por sentarme
junto a él en ese parque
viendo como se ponía el sol.
 

– Byłem w Paryżu na „Sinobrodym” według Warlikowskiego. Publika padła na kolana.

– Warszawscy klakierzy nie mogą paść przed Trelińskim na kolana, bo już leżą przed nim krzyżem.

– Chwilę po tym, jak skończyliśmy oględziny naszej gwiazdy betlejemskiej, usiadłem do komputera i zamieściłem wpis o euforii. I przyszła mi na myśl euforbia, takie słowo. Pamiętałem, że jest taka roślina, ale nie mogłem sobie przypomnieć za cholerę która to. Wpisałem do internetu, wyskoczył wilczomlecz. Czytam, że występuje w wielu odmianach: jest odmiana pospolita w Polsce, którą wiele razy nadłamywałem, żeby wyciekł mlecz z nazwy (ponoć trujący). Jest wilczomlecz opasły, który wygląda jak wielka zielona purchawa. Jest wilczomlecz błotny, lancetowaty, migdałolistny. I wreszcie jest wilczomlecz nadobny, kwiat doniczkowy popularny w okresie bożonarodzeniowym, powszechnie znany pod nazwą… Gwiazda betlejemska.

– Łoo.

– I teraz nie wiem, czy to taki kosmiczny zbieg okoliczności, że akurat na niego trafiłem przez skojarzenie z euforią, czy gdzieś w głębi pamiętałem, że wilczomlecz, o którym wiele razy czytałem i rozmawiałem z Mmm, to po łacinie euphorbia i mózg mi to podsunął.

– Ty jednak jesteś dość przerażający.

– Kto?

– Ty.

– Sama serotonina to chyba nie szczęście, tylko euforia?

– Euforia to szczęście tych, których szczęście nie zależy od szczęścia.

– Umarł, i dajmy spokój. De mortuis nihil, nisi bene.

– Wręcz przeciwnie: de mortuis nimis, nisi boni.

– A co byś chciał: jest akcja, jest reakcja.

– Przydałaby się jeszcze redakcja.

 

 

– Ja to chciałbym mieć kury… I kozę.

– Ale przecież kury wszędzie srą.

– No srą, normalne. Jak żrą, to i srą.

– Żreją.

 

 

– A wiesz, że nie wiem, co to są piargi?

– Poważnie?

– No nie wiem. Wiem, że są żleby i piargi. Limba i kosodrzewina.

– To są takie…

– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tego absurdu polskiej szkoły. Za późno, dwadzieścia lat za późno. A do tego boksyty. Wiesz co to są boksyty?

– Nie wiem.

– No właśnie. Olimpiady z geografii, kucie, szczucie i wszystko, i wykute masz na mapce, gdzie te cholerne boksyty. I co z tego? Gówno wielkie z tego.

– To coś z żelazem chyba…

– Nie z żelazem, sprawdziłem sobie, dziesięć lat po skończeniu szkoły sobie sprawdziłem, się dowiedziałem, co to są te pieprzone boksyty. Krasy, uedy, wadisy i golfsztromy. Belfry z błędnym wzrokiem, zonanizowane tym bełkotem, otępiałe, kiedyś z pylicą płuc od kredy w powietrzu, dziś na haju od tych markerów do tablic, całe w niezdrowych rumieńcach na punkcie zmieniających się granic i procentów wydobycia błota z bagna w piątym świecie, ze stolicami państw świata klekoczącymi w pustej przestrzeni między uszami, z rocznikiem statystycznym na pulsującym podołku, z najdrobniejszymi dziurami na mapie polski za paznokciami, zaimpregnowane tymi pierdołami – i nie widzą, że my nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, i też impregnujemy się tą ich zwiędłotą, tępotą, miernotą, i mechanicznie powtarzamy te terminy, które same z siebie są tak biedne, tak pegieerowskie, socrealistyczne, tak siłaczkowe, że nic tylko do ziemianki i żryć kartofli. „Uzupełnij mapkę, zaznacz pierdzirzeczkę, smródkę zapyziałą między Zadupiem a Wypizdowiem, i oznacz długość i szerokość”, i bezdenną płytkość oznacz. Piargi i boksyty, kurwa, tyle lat w szkole, a ja latami nie wiem i nie wiem, co to są te piargi i boksyty, jak krew w piach, zaiwaniają, ględzą o tym, piargi, boksyty, boksyty, piargi, te baby, dziady od geografii, jęczą, nudzą, piardżą. I tyle z tego.

– I są jeszcze namorzyny…

 

 

 

 

– Ciekawe, czy ulgixem można popełnić samobójstwo… Byłaby to ulga ostateczna.

– Nie da się. Przeczytałem, że objawem przedawkowania mogą być co najwyżej kłopoty z oddychaniem.

– No, w sumie to raczej nie powinno dziwić.

– Wezmę sto kapsułek i umrę, wyzionę ducha, dosłownie.

– Albo urosną ci cycki, kręcone blond włosy i niewyparzony jęzor!

– Sam przyznasz, że łatwo nie jest.

– Fakt, ja nie jestem łatwy, a ty też nie jesteś ładny.

 

– Mariusz Treliński – Zamek Sinobrodego.

– Co?

– Mariusz Treliński – Zamek Sinobrodego.

– Słyszę, ale o co chodzi?

– Jest napisane „Zamek Sinobrodego. Mariusz Treliński”. A myślałem, że to Bartók.

%d blogerów lubi to: