– Co, zawieszka? Też mnie wzięła. Lulululu!
– Czego wyjesz?
– Żeby nas obudzić. Chciałem zabrzmieć jak Indianin albo jakaś arabska kobieta. Lulu, lulu!
– No lulu to chyba nie.
– Co, zawieszka? Też mnie wzięła. Lulululu!
– Czego wyjesz?
– Żeby nas obudzić. Chciałem zabrzmieć jak Indianin albo jakaś arabska kobieta. Lulu, lulu!
– No lulu to chyba nie.
– Co wy w tym Dvořáku widzicie?
– My w tym Dvořáku słyszymy.
– Odkąd walnąłem gdzieś z rozpędu, że Krakowiaków i górali napisał Bogusław Wojciechowski, i to poszło w publikacji, staram się sprawdzać nawet najbardziej oczywiste rzeczy, zanim wypuszczę. Jak to powiedział kiedyś żartobliwie Julian Kornhauser: „Ja wiem, że Kordiana napisał Mickiewicz, ale dla porządku i tak sprawdzam”.
– Nie Julian Kornhauser, tylko Mieczysław Grydzewski. I Nie Mickiewicz Kordiana, tylko Słowacki Pana Tadeusza. I nie „dla porządku”, tylko „dla pewności”.
– No, sam widzisz.
– Flaga o układzie pionowym zawieszona pionowo powinna mieć lewą stronę na górze. To by się zgadzało – sprawdziłem, ze flagę francuską wiesza się pionowo niebieskim do góry, flagę włoską – zielonym do góry, a rumuńską – niebieskim do góry. Analogicznie flaga belgijska powinna być czarnym do góry. Czyli podświetlenie na Pałacu Kultury jest dobrze, a na Wieży Eiffla źle?
– W istocie, jest, jak piszesz. Tyle, że niepodświetlona trzecia cześć Wieży wyglądałaby na nieistniejącą, co mijałoby się z celem. Przypuszczalnie więc należy podejść zdroworozsądkowo, a nie ortodoksyjnie, i założyć, że wszyscy wiedzą, o co i o kogo chodzi.
– Ha! Cała moja rozkmina z flagą wzięła się stąd, że wzruszył mnie wczoraj widok Pałacu Kultury, który na czarnej barwie jakby się urywa. To nie kwestia ortodoksji, tylko potencjału komunikacyjnego, symbolicznego takiego gestu. Na znak żałoby flagi wędrują do połowy masztu; czemu by wieżowce nie miały zrezygnować ze swojej strzelistości?
– Aby się obyć oraz pokaszleć sobie i posmarkać przy „Parsifalu” bez konieczności wychodzenia z domu i zakładania cyrkowej biżuterii warto kupić/wypożyczyć ten utwór na DVD i napawać się kulturą w zaciszu domostwa.
– Ale taki sposób ma jedną zasadniczą wadę: obędziesz się, ale nie pokażesz! Ha. A na festiwalach – z Beethovenowskim na czele – pokazówka jest najważniejsza.
– No mamy kilka nagrań na DVD. Trzeba odpalić – Wielkanoc to dobry moment. Obwiesimy się koralami i bransoletami i pokaszlemy se przy akompaniamencie dzwonów!
– O, zobacz, „Furia: Carrie 2”, ale już się kończy.
– A co to jest?
– Kontynuacja „Carrie”, oglądaliśmy niedawno, kojarzysz? Stosując metodę streszczania filmów z Teleexpressu: „Carrie – film o dziewczynce z alergią na wieprzowinę i telekinetycznym zespołem Tourette’a”.
– A kojarzę! Chciałbym być Carrie… Podpaliłbym tych ludzi dzisiaj w filharmonii.
– Ja też chciałbym nią być. Ale dziś byś ich nie podpalił.
– A niby czemu?
– Bo puściłbyś tę budę z dymem już dziesięć lat temu.
– Zastanawiam się, czy chodzenie na koncerty ma dla mnie jeszcze jakikolwiek sens. Wykonania zwykle są co najwyżej średnie, jak dzisiaj, a jak nawet już się trafi jakieś lepsze, to publiczność i tak jest to w stanie zrujnować. Dzisiaj za nami siedział bardzo głośno i dziwnie szybko sapiący pan (serce? astma? POChP?), który zabrał ze sobą dwóch synów w wieku ok. 5 i 6 lat. Na wybór scen z Parsifala. Wagnera. Ci się pokładali, spali i szurali; żadna w tym ich wina. Po drugiej stronie za nami pani wyglądająca i – co ważniejsze – zachowująca się, jakby wykonywała najstarszy zawód świata, z panem, który wyglądał na takiego, co ten interes prowadzi albo co najmniej korzysta z jego usług. Pod koniec II aktu pani roześmiała się pełnym głosem. Najwyraźniej pan opowiadał jej jakieś prześmieszne kawałki (może jakieś mrzonki o tym, że niektórzy robią to nie za pieniądze?). Widać się im spieszyło do pracy lub zabawy, bo po przerwie nie wrócili. Wróciła za to rodzinka jakiegoś polityka głośno wchodząca, spóźniona, kiedy już się zaczęło (kojarzę jego twarz, ale nie umiem powiązać z nazwiskiem, a szkoda). Wreszcie, pod koniec III aktu, kiedy udało mi się trochę wciągnąć i rozmarzyć wśród sekwencji drezdeńskiego amen wzbogaconego innymi motywami z tej ukochanej mojej opery Wagnera – na ostatnich dziesięciu taktach – dwie stare prukwy zaczęły po prostu rozmawiać, ot, tak, tonem konwersacyjnym. Bo czemu nie? W końcu gadanie na koncercie czy spektaklu to norma, a zwrócenie uwagi (choćby najgrzeczniejsze) to chamstwo. A bileterzy i bileterki umywają ręce i zdają się najgłuchszymi i najspokojniejszymi ludźmi na świecie. Przemyśliwam, czy nie zacząć robić takim gadającym ludziom zdjęć i umieszczać ich w galerii hańby.
– Zacznę od tego, że przepraszam, i każdy może stwierdzić, że mi się w dupie poprzewracało, skoro mówię to w szpitalu wśród chorych i zapracowanych pielęgniarek… Ale muszę CAŁE ciało smarować kremem. Tłustym jak masło. Obrzydliwy ten krem jest niemiłosiernie. Przypomina, no nie wiem. Najmocniejszy, jaki znam, olejek do opalania. W ogóle to się nie wchłania i czuję się, jakbym szykował się komuś na precyzyjnie chirurgiczny wjazd w dupę CAŁYM ciałem.
– Dziś kolację szykowała mi Gesslerowa, Makłowicz, Pascal, ten pedał, ten drugi Francuz, cala kuchnia Master Chef Junior, Middle i Senior! I to specjalnie dla mnie! Dali z siebie wszystko. Za tę współpracę każdy dostał po naklejce gwiazdce na fartuszek od Michelina! To arcydzieło kulinariów. Legenda. Mężczyźni płaczą, kobiety mdleją, chłopcy piszczą. Ale idzie, już nadchodzi wysłannik kuchni piekielnej, w zwolnionym tempie stawia każdy krok. I już, już teraz pięknie wygolony na łyso, wysoki, dumny ze swoich szefów kuchni wkracza On. Ten w fartuchu! do sali nr 3. Współwięzień z pokoju hotelowego od razu się ślini. Liczy ze chociaż coś spadnie mi z talerza. Oto danie. Dar od Bogów – dla Boga. Żwirek dla kota, zmielona pielucha i kubek bez ucha.
[Historia i zdjęcie podrzucone przez Tazia]
– Z samego rańca usłyszeć od miejscowego Żula Waldka: „Pani magister. Bo ja chciałbym coś kupić, jednak nie mam pieniędzy… a tak się w pani kocham!” – bezcenne.
– Może trzeba by mu wydać remedium amoris? Rp. verborum Ovidii 1g, aquae lacrimarum ad 100,0.
– Który ci się bardziej podoba: Bolek czy Lolek?
– Ja nie wiem, który jest który.
– Brunet czy łysy?
– Brunet, łysy jest za bardzo pedo. Brunet to jest Lolek? Bo Bolek brzmi grubiej, nie?
– Ja wiem, który to jest Reksio.
– Patrz, widziałeś tę podstarzałą hipiskę?
– Nie, nie, nie. Hipiską jest się, jak się jest ładnym i młodym. Albo starszym, ale wykłada się literaturę lub filozofię, albo prowadzi galerię sztuki, a do tego najlepiej mieszka w Nowym Jorku i wiedzie żywot jak Clarissa Vaughn z „Godzin” Cunninghama. W przeciwnym razie jest się po prostu lumpiarą.
– Tu to pewnie lubią na flisaka: gruby pień w mokrym korycie.
– Lepiej tak niż po wenecku: cienka tyczka w błotnistym kanale.
– Jak się nazywał ten pisarz. Jakoś na jot…?
– Jiwaszkiewicz? Jandrzejewski?
– Lastrun!
– Rozmawiałem kiedyś z nowo poznanym kolesiem, że wbrew nazwisku wydaje się raczej ciepły. A on się zaczął zastrzegać, że nie jest gejem.
– Co raczej oczywiste. Żaden gej nie użyłby peerelowskiego eufemizmu „ciepły” na określenie geja. Geje tytułują się nawzajem ciotami i pedałami, to tak, ale „ciepły” albo inna „parówa” to są słowa, których użyje tylko heteryk.
szekspir cytat „how would i.. „
licha rubaszka potocznie
syn szantażuje mamę sex opowiesci
jajcowanie isia
potrawa synonim złego stanu rzeczy
bucowaty słownik
potrawa synonim złego stanu rzeczy
wrażliwość orchidei
znaczenie slow kyrielejson
szukam dild w kształcie zwierząt
krytyka wszelkiego objawienia fichte
ruchanie w buxtehude
niesforne pielęgniarki
mikropracie
pojecia histora katolik kleopatra saburg zólw cesarz
fetyszystów z trojmiasta dla geja dzisiaj
mrówkojad slang
bebło znaczenie
aksamitka smród
w
– Po krakowsku: byle tylko pójść do magla i obgadać. Oni tam na pewno żyją w tych maglach i się czyszczą, wyparzają, iżby dostąpić czystości.
– Krakusy? Co ty! To są często brudasy, oni tak tylko po wierzchu udają bułkę przez bibułkę, a tak naprawdę to niedomyte i niedoprasowane.
– Hm, to gdzie oni plotkują na potęgę? Co działa jak magiel, ale nie powoduje rozprostowania fałd?
– Kościół!
– Czemu ta pani w głośniku ma taki uśmiechnięty głos? Czy ona nie wie, że mówi o menu w wagonie restauracyjnym i karach za brak biletu?
– Ona chyba nie rozumie. Pewnie nie umie czytać i uczy się tych dźwięków na pamięć, jak melodii bez treści.