– I co, wiesz już, co złego jest w słowie „Murzyn”?
– Tak. To że w ogóle o to pytałem.
– I co, wiesz już, co złego jest w słowie „Murzyn”?
– Tak. To że w ogóle o to pytałem.
– Kolejne cudo, Fabienne Wiśniewska.
– Tak jak ta, Figura, dała na imię dziecku. Coco Amber.
– Nie! Coco i Amber to są dwie córki, osobne.
– Naprawdę? Pamiętam jakieś podwójne imiona… Sprawdzę. Masz rację. Dzieci Figury nazywają się Coco Claire i… Kaszmir Amber. Nie wierzę.
– Coco Claire, koko-kler. Szkoda, że nie Coco Dak.
– Mi się podoba. Moglibyśmy tak dać naszej córce na imię. Coco Dak.
– Lepiej Coco Dick.
– To może od razu Choco Dick!
– A ty się z nim po jakiemu komunikujesz, po angielsku czy po niemiecku?
– Po angielsku, doskonale się dogadujemy, czasem coś tam mnie poprawia, ale dajemy radę. Bo moja profesorka mówiła, że to łatwy język jest, taki murzyński. Więc sobie gadamy po murzyńsku.
– No wiesz co…!
– No dobrze: po afroamerykańsku.
– Mam przy sobie ciasto kopiec – mówi Vrublini, ale dla pewności dopytuję, powątpiewając, że przyniósł ze sobą na wernisaż kopiec kreta:
– Ciasto kopiec?
– Ciasto kopiec.
– Ciasto kopiec? Kreta?
– Nie, ciasto kopiec – w swoim mniemaniu wyjaśnił, ale ja nadal słyszę to co przedtem.
– No mówię, że ciasto kopiec.
– Nie ciasto kopiec, tylko ciasny chłopiec – do mojego mózgu dociera kolejna wersja. Dociekam, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem:
– Jaki ciasny chłopiec?
– No czarny, czarny ciasny chłopiec. – Zatem pojawiają się jakieś konkrety.
– Czy on powiedział „ciasny chłopiec” czy „ciasto kopiec”? – podejrzliwy wobec własnego słuchu pytam towarzysza z naprzeciwka.
– Tak – odpowiada z przekonaniem.
– Co tak?
– Ciasny kopiec.
– Ale jaki ciasny kopiec?!
– Czarny.
– Czarny ciasny kopiec?
– Nie, czarny ciasny chłopiec.
– Tu, patrzcie, tu mam! – przerywa z rezygnacją Vrublini i macha nam czymś przed nosem: to czarny c i e n k o p i s, który przez cały czas trzymał w ręce.