– Dasz radę to przeczytać?
– Z tej odległości? Żartujesz! Nie te lata.
– Oj tam. Ja wprawdzie przeczytam, ale gdyby ktoś mnie to przeczytał na głos, tobym nie dosłyszał.
– Dasz radę to przeczytać?
– Z tej odległości? Żartujesz! Nie te lata.
– Oj tam. Ja wprawdzie przeczytam, ale gdyby ktoś mnie to przeczytał na głos, tobym nie dosłyszał.
[Dwie wyborne sytuacje przeżyte i spisane przez Futurosioła, które publikuję za jej miłym przyzwoleniem. Po raz kolejny dzi(ę)kuję!]
Wczoraj za to robiłam zakupy na bazarze u przygłuchego dziadka. Poprosiłam go o jedną cukinię
– Jedną? – zapytał nieco zdziwiony.
– Jedną. – potwierdziłam.
Kiedy on po nią poszedł, oddałam się rozmyślaniom, jakie jeszcze warzywo jest mi potrzebne, aż w końcu uśmiechnięty dziadek przyniósł mi w foliówce jedną brzoskwinię.
– Ale ja prosiłam o jedną cukinie!
– Proszę?
– O jedną cukinię prosiłam! – i wskazałam w kierunku skrzynki z cukiniami.
– Moreli? – już się dziadek wyrwał z foliówką do skrzynki moreli, co się obok cukinii znajdowała, a ja za nim. W końcu bardziej na migi zrozumiał, że chodzi o cukinie, a pozostałe warzywa już sama mu podawałam.
Jednak mistrzostwo świata w niewyraźnym mówieniu osiągnęłam pewnego razu w osiedlowym warzywniaku.
– Poproszę jabłko – poprosiłam.
– A co to jest? – odpowiedziała zdumiona sprzedawczyni.
– Tak, właśnie. A słowik naprawdę przesadza, i to od lat.
– Taki przywilej miłości.
– Zanieczyszczenie hałasem. W punkt.
– Wyobraźcie sobie, że byłem u lekarza i okazało się, że mam niedorozwój tego, no, robaka w mózgu.
– To w uchu?
– Nie, to w głowie!
– I co teraz?
– Do tej pory brałem leki na padaczkę, były super, ale nie działały.
– Weź ty może naprawdę pojedź znowu do tego instytutu słuchu.
– Śmiej się, śmiej. W sumie jak ogłuchnę, to będzie taniej, bo nie będę chodził na koncerty. Albo przeciwnie – dostanę posadę recenzenta muzycznego w „Wyborczej” albo lepiej „Rzeczpospolitej”. Ty będziesz występował w filharmonii jako moja… „żona” i będziesz mi relacjonować, co słyszę, a ja potem o tym napiszę.
– Będę darł ci się do ucha: „Teraz grają głośno!”, a potem: „A teraz grają bardzo ciiichooo!!!”.
– Radość, szczęście, doxepin, przyjaźni ludzie…
Wychowawczyni w podstawówce mówiła coś o konieczności udzielenia przez nas pomocy dziewczynie z klasy, która miała dość poważne problemy. Wychowawczyni przemówiła, siląc się na oficjalny styl:
Celem pomożenia Małgosi…
a ja zrozumiałem:
Celem pomorzenia Małgosi…
Skamieniałem w szoku, póki – po dłuższej chwili – nie zrozumiałem, że chodzi o pomoc skierowaną do Małgosi, a nie o pomór dokonany na Małgosi.