– She’s like mother for Polish pianists. She’s like their mummy. Their very mummy.
– Dzień dobry! Wstajesz wreszcie?
– Hmmm…
– Nina Andrycz nie żyje.
– To czemu mi od razu nie mówisz, zerwałbym się z łóżka natychmiast. Nareszcie. Chociaż nie: kilkadziesiąt lat za późno. Nienawidzę jej.
– Ja też.
– Ale wcale nie za to, że była złą aktorką. Jak pomyślę, ile ta nomenklaturowa miernota agresywna wygryzła i zniszczyła dobrych aktorek…
– Na przykład Eichlerównę.
– A kto to był?
– No właśnie.
– Poza tym wiesz, jakie ona koszmarne wiersze pisała?
– Domyślam się.
– To była aktorka pełną gębą. Nawet poezja w jej wykonaniu to był dramat.
* * *
Nina Andrycz
Tancerka
Cały ciężar rozgrzanego ciała
na dwóch palcach oprzeć umiem.
Oto wbiegam, lecę nad tłumem
aż nierealnie biała
tajemnicza, bo niema
łabędzica z muzycznych jezior
Czajkowskiego
Szopena.
Prócz baletmistrza uczą mnie elfy
pedagodzy najmilsi, choć kapryśni.
Już oddałam im lustra z Wenecji
oddam jeszcze złote beryle
ale wiem –
elfy mogą mnie opuścić
mogą zniknąć.
Tak w jednodniowej glorii motyla
dwoję się między lotem a bólem.
Zamiast dzieci mam dobre sezony.
Boję się szału jak Niżyński
ciemnych schodów
górskich przełęczy.
Ale broni mnie uśmiech
ten piruet na twarzy
młodzieńczej
raz na zawsze.
[z tomu To Teatr, 1983]