– To przerażające, że traktujesz penisa jako penis, w sensie tego nieżywotnego biernika.
– Specjalnie dla ciebie chciałem zabrzmieć bardziej prawniczo. Ja mam penisa. Ale w ustach sędzi(ego) miałbym penis.
– Ogólnie wolę chyba określenie z niższego rejestru. Wszyscy dookoła mnie brzmią prawniczo…
– Pan adiunkt chce brutalnego, prostackiego luja?
– Niekoniecznie prostackiego, ale wolę myśleć, że mam chuja, a nie penisa. A gdybym miał prącie, poszedłbym do lekarza.
– Faktycznie, z prąciem to na leczenie. To nie brzmi jak cokolwiek miłego czy użytecznego. „Prącie – broń się!”, jak mawiał mój były. To brzmi jak jakieś hasło uświadamiające w sprawie chorób przenoszonych drogą płciową.
– Prącie to coś, na co należy nakładać maść.
– Właśnie! A nakładać i wkładać to jednak zupełnie dwie różne rzeczy.
– Więc odrzućmy prącie.
– Jak jaszczurka ogon. I co nam wtedy zostanie?
– Scissoring!