– Nie mogę się zbliżać do ludzi.
– A co z tego wynika?
– Ja z tego wynikam.
– Nie mogę się zbliżać do ludzi.
– A co z tego wynika?
– Ja z tego wynikam.
– Co się dzieje?
– A nic. Chciałbym już być niewidzialny.
– A co byś wtedy robił?
– Nie wiem. Siedziałbym dalej.
– Rozstaliśmy się, a ja pogrążyłem się w żałobie. Wokoło nieprzenikniona ciemność. Myślałem, że on też tak będzie cierpieć, i ta wzajemna żałoba będzie nas do siebie zbliżać. Doprawdy, byłem rzeźbiarzem żałoby. A ten znalazł sobie nowego. Po tygodniu! I wszystko nagle stało się jasne. Jak można tak szybko zapalać światło!
– Co robisz? Nie pisz o wiośnie. Może byśmy gdzieś poszli kiedyś, dziś? Ja mam wolne godziny i obroty. Albo jutro. Pojutrze nie.
– O. U mnie się podziało. Jutro tak. 21? O wiośnie zapomniałem. Wszystko zapomniałem.
– Czemu nie. Ale bylebyś nie zapominał o wiośnie. A jako że jest godzina trzecia z minutami, a wiemy przecież, jakie to minuty, to niech mi wolno będzie powiedzieć, iż pragnąłbym.
– To zamieniamy pragnienia na twarze, bynajmniej nie w marynarkach.
– A co się podziało? Zapodziało czy podziało i nie działa? Lub właśnie działa?
– Opowiem, jak się zobaczymy. By burza nie zmiotła i ciebie, i mnie. Tymczasem jestem w międzyczasie. Między budynkami. Dzisiaj bym całował wszystkich. Dziwy to wszelakie.
– Wiosna. Mówię ci, wiosna. Miałem dzisiaj szklane biuro i rzeszę prawicowych dziennikarzy krzyczących nad uchem. Sam nie wiem, dlaczego to piszę, ale tak jakoś mnie uniosło.
– Dopiero teraz wiosna, dzisiaj dopiero. Nie wiem czemu – ale taki zapach. Pogoda z zimy, pachnie kanalizacją. Od ludzi, nie ze studzienek, a jednak wiosna.
– Nie lubię takich spotkań. Nie ogarniam tego, biegam tylko wokoło między jednym a drugim.
– To po co ich spraszasz?
– Lubię patrzeć, jak się potem zbierają.
– Wróciłem do ćwiczenia jogi.
– Jogi? Tak po azjatycku?
– Nie, nie, ja nie znoszę Chińczyków i wszystkich tych skośnych.
– Ja w sumie też.
– Naprawdę?
– Prawie naprawdę, a ty?
– Nie no, ja to tak z przymrużeniem oka.
– Zabawne było sobie uświadomić, że w ostatnim roku częściej niż bluzę nosiłem marynarkę.
– Nosisz marynarki?
– Jak najbardziej.
– Musisz w nich dobrze wyglądać.
– A czemu?
– Bo masz taką twarz. Marynarka to kwestia twarzy.
– Obejrzyjcie sobie Wielkie piękno, po prostu.
– „Po prostu” to jest bardzo dobra recenzja.
– „Po prostu” jest świetne.
– Jest świetne po prostu.
– Cieszę się, że rudzi się emancypują.
– W jakim sensie?
– Że to już nie wstyd być rudym. Kiedyś wielu ludzi ich prześladowało. A teraz coraz śmielej eksponują rude czuby, rude brody. Chociaż niektórzy są ciągle nieśmiali. Na rudych nie można się za długo patrzeć, nawet z zachwytem, bo mogą się poczuć tacy… Tacy…
– Rudzi?
– Chciałem się ścigać.
– Na mnie jak na kanoe?
– Ze światłem!
– Jelita?
*
– Wyglądasz, jakbyś miał w tym plecaczku…
– Mały spadochron?
– Nie martw się, już niżej nie spadniesz.
*
– Co tam u ciebie słychać?
– A co widać?
– U mnie to samo.
*
– Kiedy będziesz mój?
– Nie byłem?
– Nie jesteś.
– Przynajmniej bywam.
– W duszy mi gra, tak, cierń mnie w serce lub dupę kłuje, znajomy, który mnie nieźle zna, powiedział, że to w sumie wszystko jedno i że to dla mnie dobrze.
– Jak kole, to na pewno dobrze. Abo przynajmniej niewygodnie. Jak się tak nie da wysiedzieć, to można wstać i popatrzeć na wszystkich z góry. Można splunąć albo i nawet pocałować w czoło.
– Można jedno i drugie.
Rozmawiamy o Hanekem i staniu w kolejce.
– Ha. Za miłością. Kolejka. Fajne.
– Stoi się, stoi, panie, za miłością.
– Ja – kurwa – zazwyczaj stoję i jedyne, co mogę wystać, to miłość do siebie. To jak kałuża moczu w kolejce, przy której ni widu, ni słychu o toalecie, szalecie, kiblu.