– A wiesz, że nie wiem, co to są piargi?
– Poważnie?
– No nie wiem. Wiem, że są żleby i piargi. Limba i kosodrzewina.
– To są takie…
– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tego absurdu polskiej szkoły. Za późno, dwadzieścia lat za późno. A do tego boksyty. Wiesz co to są boksyty?
– Nie wiem.
– No właśnie. Olimpiady z geografii, kucie, szczucie i wszystko, i wykute masz na mapce, gdzie te cholerne boksyty. I co z tego? Gówno wielkie z tego.
– To coś z żelazem chyba…
– Nie z żelazem, sprawdziłem sobie, dziesięć lat po skończeniu szkoły sobie sprawdziłem, się dowiedziałem, co to są te pieprzone boksyty. Krasy, uedy, wadisy i golfsztromy. Belfry z błędnym wzrokiem, zonanizowane tym bełkotem, otępiałe, kiedyś z pylicą płuc od kredy w powietrzu, dziś na haju od tych markerów do tablic, całe w niezdrowych rumieńcach na punkcie zmieniających się granic i procentów wydobycia błota z bagna w piątym świecie, ze stolicami państw świata klekoczącymi w pustej przestrzeni między uszami, z rocznikiem statystycznym na pulsującym podołku, z najdrobniejszymi dziurami na mapie polski za paznokciami, zaimpregnowane tymi pierdołami – i nie widzą, że my nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, i też impregnujemy się tą ich zwiędłotą, tępotą, miernotą, i mechanicznie powtarzamy te terminy, które same z siebie są tak biedne, tak pegieerowskie, socrealistyczne, tak siłaczkowe, że nic tylko do ziemianki i żryć kartofli. „Uzupełnij mapkę, zaznacz pierdzirzeczkę, smródkę zapyziałą między Zadupiem a Wypizdowiem, i oznacz długość i szerokość”, i bezdenną płytkość oznacz. Piargi i boksyty, kurwa, tyle lat w szkole, a ja latami nie wiem i nie wiem, co to są te piargi i boksyty, jak krew w piach, zaiwaniają, ględzą o tym, piargi, boksyty, boksyty, piargi, te baby, dziady od geografii, jęczą, nudzą, piardżą. I tyle z tego.
– I są jeszcze namorzyny…
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…