Ostatnio w Café „Po Schodkach” działy się rzeczy niezwykłe. Był jeden półdługowłosy, strasznie nawalony koleś (co nie jest znów takie niezwykłe). Bardziej niezwykli byli jego przeciętnie nastukani towarzysze – ładny blondynek o zjawiskowo dolichocefalicznej czaszce podkreślonej progenią (długa głowa z wysuniętą żuchwą) i około czterdziestoletni człowiek, który mówił, że studiował filozofię i teologię, jak również był kiedyś w zakonie michalitów. Przytoczył mi nawet najważniejszą tradycyjną modlitwę braci michalitów:
Sancte Michaël Archangele, defende nos in prœlio. Contra nequitiam et insidias diaboli esto præsidium!
co się przekłada:
Święty Michale Archaniele, broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną!
Ale do rzeczy. Ów półdługowłosy był tak porobiony, że gadał straszne bzdury i robił dziwne miny, a w którymś momencie bełkotał, leżąc na podłodze w korytarzu. Jak zareagowali koledzy?
Młodszy trzymał bełkoczącego, a starszy, po łacinie, odprawiał nad nim… egzorcyzmy.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…