– Miło cię spotkać.
– Ciebie też. I ciebie.
– Będziemy się dzisiaj całować?
– To może ja się ulotnię. Czy nie.
– Miło cię spotkać.
– Ciebie też. I ciebie.
– Będziemy się dzisiaj całować?
– To może ja się ulotnię. Czy nie.
– Po części się wylizał.
– Z kim?
– Po czym!
Noc. Idę ze znajomym po ulicy. Rozmawiamy. Bez podtekstów. Nie trzymamy się za ręce, nie przytulamy, nie okazujemy sobie czułości, żaden z nas nie ma na sobie cekinów, piór ni różu. Podchodzi jakaś zupełnie obca laska, ewidentnie pijana, i łamaną polszczyzną pyta, czy mamy gumę do żucia. Znajomy odpowiada, że tak, i podaje jej gumę, a potem proponuje mi. Laska patrzy na nas półprzytomnym wzrokiem i poniekąd przytomnie pyta:
– Aa, to żebyście się mogli pocałować?
Posiedzieliśmy gdzieś trochę i wypiliśmy piwo, potem się pocałowaliśmy i poszliśmy gdzie indziej na kolejne piwo, w drodze na które się całowaliśmy, podczas którego się całowaliśmy i w drodze z którego się całowaliśmy (idąc przytuleni, blisko). W przedsionku metra bardzo się całowaliśmy i nawet usłyszeliśmy od grupki dwóch czy trzech nieco wyleniałych dresów pytanie: „Chcesz wpierdol, cwelu?”, ale może dlatego, że nie zgłosiliśmy ochoty otrzymania wpierdolu, to dali nam spokój. A może bali się kamer. A może jednak nas, bo on z budowy ciała też nieułomny.
Hej. Śniłeś mi się dzisiaj. A dokładnie śniło mi się, że mieliśmy czworokąt z dwoma japończykami po trzydziestce, którzy nie znali oczywiście polskiego, i mówiłeś do mnie po polsku z rozbawieniem: „W realnym życiu nigdy byśmy na nich nie polecieli”. I całowaliśmy się we czterech naraz.
– Piwo plus całowanie?
– Tak.
– Będzie jak chcesz.
– Czyli full service?
– Ok.