– Cecilia Bartoli to nie tylko mistrzyni fotoszopa. To jest koloratura!
– I to dramatyczna.
– Masz na myśli klasyfikację barokową?
– Nie, chodzi nie o to, że robi takie miny.
– Cecilia Bartoli to nie tylko mistrzyni fotoszopa. To jest koloratura!
– I to dramatyczna.
– Masz na myśli klasyfikację barokową?
– Nie, chodzi nie o to, że robi takie miny.
– A czego ty tu sobie słuchasz?
– Samo mi się włączyło na jutjubie. Bartoli śpiewa „Lascia ch’io pianga”, tyle że z innym tekstem.
– Bo to ma alternatywne słowa, z innej opery.
– Ach, rozumiem, aria walizkowa.
– Tak. „Lascia la spina”.
– Czyli jakby „porzuć cierń”. Albo kręgosłup.
– No chyba kręgosłup.
– Jak to kręgosłup? Moralny ma porzucić?
– A bo ja wiem. Może spina w cyrku.
– Spina w cyrku? To jak występujący mają tremę przed pokazem?
– Nie, ściana.
– Ściana to jest rozmowa z tobą. Jaka znowu ściana?
– W rzymskim cyrku, na wyścigach. Taka między torami najeżona.
– Coś powątpiewam, żeby w tej arii chodziło o porzucenie najeżonej ściany. Zerknę na tekst… No właśnie. „Lascia la spina, cogli la rosa”.
– Coli!
– Cogli, tak.
– Escherichia?
– Tak, bakteryjne zapalenie rdzenia!
– Może sobie coś obejrzymy do kolacji?
– Okej, a co?
– Może jakiś koncert?
– Koncert? Zawsze zastanawiałem się, kim są ludzie, którzy oglądają koncerty na DVD. Nie spektakle, ale koncerty właśnie.
– Nie to nie.
– No dobrze już, będę słuchał, bez oglądania. Czyj koncert?
– Cecilii Bartoli?
– Mowy nie ma! Ze wszystkich absurdalnych diw ona jest wizualnie najbardziej absurdalna! Jeśli już to jej koncert mógłbym oglądać pod warunkiem, że muzyka leciałaby z głośników, a ona by stała na scenie wypchana.
– No wiesz co!
– Albo ewentualnie mogliby zwiesić z góry wielkie plakaty ze zdjęciami tej królowej fotoszopa.
Skończyło się na tym, że oglądaliśmy DVD z amerykańskimi nagraniami telewizyjnymi z lat 60, gdzie wybitne skądinąd gwiazdy scen operowych śpiewały w wydziwionych kostiumach na tle kuriozalnych dekoracji.