O come, O come, Emmanuel,
And ransom captive Israel,
That mourns in lonely exile here,
Until the Son of God appear.
Rejoice! Rejoice!
Emmanuel Shall come to thee, O Israel.
O come, O come, Emmanuel,
And ransom captive Israel,
That mourns in lonely exile here,
Until the Son of God appear.
Rejoice! Rejoice!
Emmanuel Shall come to thee, O Israel.
– Wit to słaby dyrygent symfoniczny. Jak dyryguje, to tak kręci rękami te kółka i kręci, i nic z tego nie wynika…
– Może on ciągle czeka na wejście chóru…?
How strange their ends,
And yet how glorious,
Where each contends,
To fall victorious,
Where virtue its own innocence denies,
And for the vanquish’d the glad victor dies!
For Sion lamentation make
With words that weep
and tears that speak.
Próba chóru złożonego z wykładowców i studentów. Ćwiczymy „Złoto Renu”, które nie wiedzieć czemu brzmi jak „Parsifal”. Dyryguje chórmistrz podobny do Marissa Jansonsa, pokazuje ząbki. Jestem nieprzygotowany do próby, więc staram się odwrócić jego uwagę od tego faktu. Pytam z wyrzutem:
– Co to znaczy, że Niemcy są państwem-gwarantem? Znaczy się, zwalnia mnie pan?
Pseudo-Jansons zaczyna coś mamrotać pod nosem. Rzucam się na niego z pięściami. Jakaś wykładowczyni z twarzą podobną do owcy krzyczy, żeby zadzwonić na pogotowie.
– Po co na pogotowie? – pyta ktoś zdziwiony.
– Żeby dali numer na straszeczkę.
– Jaką straszeczkę?!
– Miejską.
– Ale po co straszeczka?
– Żeby dała numer na kureczkę.
– Kureczkę?
– Kureczek na dachu, światełko, i-joo, i-joo, policja!
– Nie śpiewajcie ze mną, ja w chórze nie umiem. Jestem urodzoną solistką.
– Z nami nie zaśpiewasz tego duetu?
– Ale jak to, duet we trzy?
– We dwie, bo ty śpiewasz z plejbeku.
– Ja nie wiedziałam, że śpiewam z plejbeku, bo nie znam obcych wyrazów!
– Wyobraź sobie taki utwór, w którym cały czas spadałaby odrobinę intonacja i to byłoby bardzo symboliczne. Tylko musiałaby spadać regularnie o bardzo nieznaczne wysokości. Trzeba by to było jakoś zaznaczyć, tylko nie wiem jak…
– A po cholerę to zaznaczać. Napisz po prostu parę taktów a cappella i daj do zaśpiewania chórowi Filharmonii Narodowej.
– A solo chórzystek? Jakie one natchnione. Każda jedna śpiewa, jakby była Violettą, umierającą w III akcie Traviaty…
– A są Falstaffem.
– Dział promocji Chóru Filharmonii razem z działem promocji Chóru Opery to dwie legendy światowego chóraoptymizmu.
Słuchamy utworów Othmara Schoecka. Chóralny Postillon op. 18. Rabbio docieka:
– Z jakiej zabitej dechami niemieckiej dziury jest ten chór, że… tak dobrze śpiewa?
Potem zerkamy na koncert na róg tegoż. Rabbio rzuca:
– A, to jakaś piątoligowa orkiestra, o poziomie której FN może tylko pomarzyć?
– Zaśpiewałbym sobie jakąś kantatę.
– Ja też.
– Taką kantatę moglibyśmy zrobić.
– Ja bym tym chłopcem mógł być.
– A ja dyrygentem, będę cię bił.
[rzeczony chłopiec, którym miałbym być, pojawia się przy 15’55”]