– Cały dzień jestem wypluty. Chyba nic już nie zdziałam. Idę spać.
– Widzę właśnie… To może opowiem ci bajkę na dobranoc?
– Bajkę? Sam z siebie, nieproszony, niebłagany? Kombinujesz coś?
– Nie, po prostu bajkę.
– No to opowiadaj.
– Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma morzami żył sobie dziczek. Dziczek wędrowniczek. Miał bardzo ładne babrzysko i znajomych w lesie, ale tęsknił za wędrówkami, więc postanowił wyruszyć w podróż na kraniec świata. I tak wędrował, wędrował, przepłynął siedem rzek i siedem mórz…
– Na statku?
– Wpław przepłynął, dziczki są pławne. I dotarł wreszcie do żołędziowego drzewa i się w nim zakochał. I chociaż się zakochał, to się nim wkrótce znudził i wyruszył dalej szukać krańca świata. Przemierzył całą ziemię, która okazała się okrągła, więc nie znalazł krańca świata. Nie odnalazł też więcej żołędziowego drzewa.
– I koniec?
– Uhm.
– No ładnie. Smutna bajka do tego z ponurym morałem. Mogłeś od razu podstawić naczynie i podciąć mi żyły.
– Jak to! Bardzo ładna!
– Ładna, ale smutna.
– No bo nie wolno porzucać drzewa żołędziowego…
…Bo czeka cię tylko bezsensowna tułaczka, a powrotów nie będzie? Ale z drugiej strony należy porzucić babrzysko, bo się nie znajdzie drzewa żołędziowego.
– Ale drzewo żołędziowe było tuż obok babrzyska…
– Przepływał rzeki! Morza! Wcale nie było blisko.
– Właśnie, że było, tylko on poszedł naokoło.