[Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Kamień pełen pokarmu]
– Na zewnątrz pada czy płakałaś?
– Nie mogę nie polubić, jeśli znęty nad Lisztem zostały mi zadedykowane!
– Ja już sam nie wiem, co to będzie – niedawno zaczęły mi się podobać sonaty fortepianowe Schuberta, te ostatnie, łyknąłem też Meyerbeera, jeszcze tylko polubię Haydna, i droga do Liszta otwarta. A potem to już tylko Johannowie Straussowie, Mykietyn i Rubik.
– Cudowna wizja! Może Ci się jednak uda zatrzymać na tym Haydnie.
– Jak to mówią: zaczyna się od jednego skręta, a kończy się na heroinizmie; zaczyna się od kieliszka wina, a kończy się na denaturacie; zaczyna się od lekcji muzyki, a kończy jako pracownik instytucji kultury, oświaty lub nauki!
– I nie wiadomo, co gorsze!
– Wiadomo za to, co przyjemniejsze.
– Czyżbyś sugerował, że powinnam zmienić instytucję?
– Może się okazać z deszczu pod rynnę… Najważniejsze, żeby wybrać sobie właściwy klimat. Pogoda i tak będzie mniej lub bardziej zmienna. Ja tam lubię deszcz.
– I tu się zgadzamy.
– Możemy złożyć parasole i podać sobie ręce.
– Przy najbliższej deszczowej okazji.
– A to co jest?…
– To jest pokrowiec od papierosa.
– Co?!
– No, jak się nazywa ten papieros, którym się chronisz przed deszczem.
– Parasol!
– A, parasol.
– O, to mój parasol.
– Rzeczywiście, dziś nie pada. Wczoraj z nim szedłeś, zaczepionym u plecaka.
– Tak. I zostawiłem u ciebie.
– Zabierasz…?
– Tak. Bo co, jeśli jutro będzie lało?