– Co oni tak wszyscy z nadejściem jesieni polikwidowali profile?
– Może sobie poznajdowali facetów i teraz żyją w monogamicznej idylli, która potrwa nawet miesiąc albo trzy?
– Albo po prostu wszystkie trutnie wyzdychały na zimę…
– Co oni tak wszyscy z nadejściem jesieni polikwidowali profile?
– Może sobie poznajdowali facetów i teraz żyją w monogamicznej idylli, która potrwa nawet miesiąc albo trzy?
– Albo po prostu wszystkie trutnie wyzdychały na zimę…
– Dodo. Ptak, nie wołacz.
– Dodo.
– Wymarło mi się, bidulkowi. *Mu. To była autentyczna literówka. Jak kiedy taki jeden mi napisał niegdyś: „Popijam troskę”, zamiast: „troszkę”
– To klasyczny lapsus.
– Freudowski czy nie, ma swoją nośność, i głośność. O rany. Zamieniły mi się miejscami okienka. W jednym piszę z dobrym kumplem, po fachu, poniekąd, a w drugim z tobą. To się dopiero prosi o lapsus.
– Zobaczymy, co z tego wyniknie.
– To mnie chyba w tobie najbardziej kręci. Ta gotowość na nieoczekiwane. Najbardziej, czyli w 40% gdzieś. Bo reszta jest na resztę.
– A co to za kwiatek mi przyniosłeś?
– Nie wiem, co to jest…
– Może przylaszczka?
– Nie, przylaszczka jest modra taka. Może złotokwiat?
– Nie, on ma pełniejsze kwiaty.
– To może jakaś stokrotka chińska?
– Chińska? U nas, pod mostem?
– No a chińskie biedronki? Zeżarły polskie.
– Naprawdę? Chińskie nam je zjadają?
– No.
– Ale stokrotka to nie zeżre chyba polskiej…?
– A chiński czosnek? Zeżarł przecież. Albo psy dingo.
– One to chyba wyginęły.
– Gdzie wyginęły, rozpleniły się! To dodo.
– Dodo. Ciekawe, co je z kolei zeżarło. Chyba człowiek.
– Sam się zeżarł. On jadł kamienie. I współżył z jakimś drzewem.
– No, jak współżył z drzewem, to nic dziwnego, że wyginął!