– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
Daniel Olbrychski (71 l.) wraz z wnukiem Antonim został ambasadorem luksusowej marki odzieżowej. Internauci nie zostawiają na aktorze suchej nitki, podkreślając, że jako osoba, która straciła prawo jazdy za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu, nie powinien występować w roli autorytetu.
[źródło]
*
MUSIAŁ Z NOWĄ DZIEWCZYNĄ! ŁADNA?
[źródło]
*
JEJ CÓRKA DZWONIŁA I PŁAKAŁA Z BEZSILNOŚCI!
[źródło]
*
Wygląda na to, że program 500 plus ma niesamowity potencjał emancypacyjny. […] Pieniądze dla dzieci są tak naprawdę pieniędzmi dla matek, które je wychowują. Daje im to szansę na wyrwanie się ze środowisk, w których utknęły z braku środków na zmianę. Mając te pieniądze, podnoszą swoją wartość na rynku pracy. Nie muszą już brać najgorzej opłacanych stanowisk pracy. Mogą pozwolić sobie na luksus szukania lepszego zajęcia albo nawet niepodejmowania pracy wcale.
[Wojciech Łukowski, „Polityka” nr 29 (3068), s. 33]
*
Mężczyzna publicznie masturbuje się w okolicy Bobru
[źródło]
*
Moją płeć komentowały osoby z zewnątrz. Kiedyś zjeżdżałam windą do podziemnego garażu. Nie wolno nam było zostawiać narzędzi na rabatach, bo groziło to kradzieżą, więc w rękach miałam sekator i nożyce. Jakiś pracownik korporacji, który wsiadał ze mną, zapytał: „Groźnie pani wygląda. Powinienem się bać?”.
[Anna Zawadzka, źródło]
*
Opera na temat Auschwitz wydawała się niewyobrażalna. A jednak. Skomponował ją Mieczysław Weinberg […] Inscenizacja opery o Auschwitz wydawała się niemożliwa? A jednak. Zrealizował ją w 2010 roku David Pountney. […] I wszędzie, za każdym razem: przepołowiona światłem i dźwiękiem scena. Rozbawiona, zamożna Europa. I piekło Holocaustu. Pamięć o nim trwa. Świat nie może zapomnieć.
[Teatr Wielki-Opera Narodowa, źródło]
Lot się opóźniał i opóźniał, aż wreszcie odwołali i trzeba znaleźć sobie jakiś zastępczy. Przeganiają kilkudziesięcioro czekających do odległego stanowiska, gdzie można przebukować bilet. Przemieszczamy się sprawnie, więc zajmujemy niezłe miejsce w kolejce: przed nami nie więcej niż dwadzieścia osób, za nami – trzydzieści. Rozmawiamy ze stojącą obok dziewczyną. Następny sensowny lot jest za siedem godzin, co nie jest wiadomością dobrą (bo to w sumie dziewięć godzin później niż pierwotna godzina wylotu), ale nie jest też wybitnie złą (bo da się dolecieć jeszcze tego samego dnia).
– No trudno, poczekamy i może będą miejsca na tym popołudniowym locie – mówię pogodnie.
– I tak już jesteśmy wygrani – stwierdza dziewczyna – a jak bardzo jesteśmy wygrani, to się jeszcze dowiemy – dodaje złowrogo.
Dziewczyna za mną rozmawia przez telefon w kolejce do kasy w supermarkecie:
– …Z każdym dniem człowiek bliżej niż dalej śmierci…
– A wiesz, że mój [heteroseksualny] współlokator sprowadził sobie pannę? Siedzą przy stole, pewnie będzie seks. Ja udaję, że mnie nie ma, schowany.
– On sprowadził pannę – ja odkażam wannę; on przyszedł z dziewczyną – klozet chlorem spłynął; będą inne panie? – dezynsekcja w planie!
– No właśnie. Boję się robali i damskich włosów. No i że coś ukradnie. Z tymi babami to nic nie wiadomo. O nie, przestali gadać. To zły znak. Chyba powinienem wyjść zza szafy.
Kolejka do kasy w kinie. Długa, aż zakręca. Pytam:
– Za czym ta kolejka?
Nieznajoma dziewczyna odpowiada:
– Za Miłością.
Rozmawiamy z Tajnym D., stojąc w nocy przy kawiarni na Nowym Świecie, przepełnionym tłumem pierwszej gorącej wiosennej (prawie już letniej, z pominięciem wiosny) nocy tego roku. Podchodzi jakaś dziewczyna z nieco błędnym wzrokiem i pyta, czy możemy pożyczyć jej na chwilę telefon, bo musi zadzwonić, a jej komórka padła. Odmawiamy i rozmawiamy dalej. Dziewczyna jednak nie odchodzi.
Dziewczyna: Ale proszę, mogę od któregoś z was zadzwonić?
Tajny D.: Nie. Może poprosi pani jakichś chłopców hetero?
– Powiedziałam kiedyś o ex: “moja dziewczyna dochodząca, przez dziewięć miesięcy”. Z tym że powiedziałam to na jednym wydechu i przecinek było słychać tylko w mojej głowie.
I
Jadę metrem. Zwykle raz w tygodniu, mniej więcej regularnie, i to w godzinach szczytu popołudniowego. Nienawykły do panującego o tej porze tłoku, chłonę otoczenie, o ile nie śmierdzi. Chociaż wtedy niejako chłonę bardziej, no i tym silniej próbuję się skupić na tym, co pociąga, przyciąga, odciąga; zajmuje, cieszy.
Dziś w metrze chłopak, na oko 18-20 lat. Płowe, długawe włosy, na nich słuchawki z pałąkiem. Ciemnoniebieskie oczy z silnie rozszerzonymi źrenicami. Górna warga nieznacznie wysunięta, co nadaje wygląd lekko kojarzący się z mrówkojadem (jednak bez większego nosa skojarzenie może być co najwyżej połowiczne). Stoi pół metra ode mnie. Mimo to – a może właśnie dlatego – nie patrzy na mnie. Ani razu.
Pomyślałem coś sobie z bezbrzeżnym smutkiem znamionującym przeczucie nadchodzącej straty. Może poniekąd na mocy definicji. Ale jakoś wcześniej, szybciej, bardziej.
II
W tym samym czasie Wehwalt wysyła do mnie smsa. Jest na próbie w filharmonii. Widzi słodkiego młodego blondyna, który śpiewa i tańczy w przedstawieniu, na które mam iść wieczorem: chłopak siedzi w sportowym ubraniu na podłodze i coś komuś tłumaczy.
Że ów blondyn jest moim równolatkiem, dowiaduję się później, przejrzawszy program przedstawienia i wyszukawszy go w internecie. Nie wiem, czy powinno mnie to cieszyć, czy martwić.
III
Niedawno w klubie. Siedzi sobie z bardzo atrakcyjną dziewczyną najładniejszy bodaj chłopak w klubie (jak się potem okazało – klasa maturalna). Skejciorek, niezbyt chłopięcy, ale świeży; wyraźnie męski, ale nie maczo. Ktoś nas ze sobą poznaje, zaczynamy rozmawiać o niczym. Jego dziewczyna okazuje się studentką I roku anglistyki, pyta, co robię. Wydaje się tym zafascynowana, tym bardziej, że z miejsca odpowiadam jej na jakieś pytanie językowe, na które nie mogła znaleźć nigdzie odpowiedzi. (Bo nie umie szukać, a nie dlatego żeby było takie trudne.)
Widzę w jej oczach, że na mnie leci, nie może oderwać ode mnie wzroku. Ja gapię się na jej faceta, który w zasadzie nie zwraca na mnie uwagi. Jak z opowiadania Iwaszkewicza à rebours: nie mogę mieć jego, więc mam chociaż ją, którą ma on, a która nie może mieć mnie.
Chłopak mówi, że mam fajne buty. Dziękuję i schylam się lekko, żeby zerknąwszy na jego, móc odwzajemnić komplement. Gdy się obaj pochylamy, zderzamy się daszkami niemal identycznych czapek i, uniósłszy szybko głowy, wybuchamy śmiechem.
IV
Nie wchodzi mi alkohol, moje w połowie wypite piwo stoi smętnie na barze. Chłopak pyta mnie, czy może się napić. Mówię: proszę, weź, ja już nie będę pił. Najwyżej potem zamówię następne.
Bierze, pije.
Aschenbach brudzi chłopca uszminkowanymi ustami.