Archives for posts with tag: Edycja

– Ha, moja pierwsza edycja na japońskiej Wikipedii! Dodanie daty śmierci osoby, której dotyczyło hasło. Mam nawet za to podziękowanie od innego użytkownika.

– Ooo, to patrząc na to, jak niektórzy się sadzą w swoich biogramach, możesz odtąd twierdzić, że masz na koncie szereg japońskojęzycznych artykułów naukowych z dziedziny tanatologii, które otrzymały prestiżowe wyróżnienia.

– A w ogóle to specjalizuję się w dalekowschodniej kaligrafii!

– Oraz, oczywiście, w rysownictwie map. Pardon: mang.

 

 

– Mam totalnie nieobiektywny stosunek do symfoniki Brucknera.

– Nie musi być obiektywny. Mi zwykle wystarcza, żeby nie był czołobitny.

 

 

 

– Nie mogę nie polubić, jeśli znęty nad Lisztem zostały mi zadedykowane!

– Ja już sam nie wiem, co to będzie – niedawno zaczęły mi się podobać sonaty fortepianowe Schuberta, te ostatnie, łyknąłem też Meyerbeera, jeszcze tylko polubię Haydna, i droga do Liszta otwarta. A potem to już tylko Johannowie Straussowie, Mykietyn i Rubik.

– Cudowna wizja! Może Ci się jednak uda zatrzymać na tym Haydnie.

– Jak to mówią: zaczyna się od jednego skręta, a kończy się na heroinizmie; zaczyna się od kieliszka wina, a kończy się na denaturacie; zaczyna się od lekcji muzyki, a kończy jako pracownik instytucji kultury, oświaty lub nauki!

– I nie wiadomo, co gorsze!

– Wiadomo za to, co przyjemniejsze.

– Czyżbyś sugerował, że powinnam zmienić instytucję?

– Może się okazać z deszczu pod rynnę… Najważniejsze, żeby wybrać sobie właściwy klimat. Pogoda i tak będzie mniej lub bardziej zmienna. Ja tam lubię deszcz.

– I tu się zgadzamy.

– Możemy złożyć parasole i podać sobie ręce.

– Przy najbliższej deszczowej okazji.

 

 

 

– W piątek idziemy z chłopakami do teatru na „Matki i synów”.

– O, oglądałem ten film, fajne całkiem. Nawet nie wiedziałem, że to na podstawie sztuki.

– A ja nie wiedziałam, że jest film!

– Nazywa się chyba „Nasi synowie”.

– O, Julie Andrews i Hugh Grant, Jezu, jacy młodzi wszyscy…

– Straszne, nie?

– To mało powiedziane. Jakbym paliła, tobym teraz poszła na papierosa. A tak to nawet nie mam na co pójść.

– Nic tylko zejść na psy. Skoro na chorobę płuc nie ma jak!

– Jedno mnie tylko pociesza – oni wszyscy są starsi ode mnie, a ostatnio tak rzadko mi się to zdarza, że trzeba odnotować.

– To jest mięta z rumiankiem?

– Chyba tak.

– Czy herbata z  miętą?

– Nie wiem, może tak.

– To mięta z rumiankiem czy herbata z miętą?

– Kubek i tak jest po kawie, więc i tak czuć kawą!

– Wiesz, że – z drobniutkimi wyjątkami – nie lubię pierwszej szkoły wiedeńskiej.

– Ja tylko Beethovena. Nienawidzę go, jakby mnie wielokrotnie zgwałcił w przeszłym życiu.

– Ale aż tak?

– Tak. Czekasz aż to się wreszcie skończy, a tu nie, raz za razem się to powtarza, łup, łup, łup, wali i cię dobija.

– I pewnie chodzi o tobie plotka, że jesteś jego kochanką?

– Protegowaną.

– O, a protegowana to jaki rodzaj seksu jest?

– Nie wiem, na pewno jakiś okrutny.

– Dziwiłam się tłumaczowi filmu, że osoba grająca na harfie to dla niego harfiarz, a nie harfista.

– Bo nie Shylock tłumaczył!

– À propos Shylocka – wczorajsze tłumaczenie Kupca Weneckiego nie dorównywało wprawdzie koszmarowi przekładu Elektry i Moby’ego Dicka, ale były cudeńka w stylu „Worse and worse” ==> „Gorzej i gorzej”. Aż zgorzejesz do reszty.

– Zobacz, jak się nazywa ta miejscowość!

– Roffofyca!

– Tiaa, nauka dykcji, lekcja minus piąta.

– Bo ja pfecief mówię pfef dwa robaki.

– Jak ten, co sobie wsadzał kamienie do ust.

– Ten taki, no, Sokrates?

– Fokratef nie.

– Demostenes!

– Demoftenef. A nie Damoklef?

– Damokles to sobie wsadzał miecz!

– Czy ja na twoją matkę wyglądam?

– Co ty powiedziałaś?

– Trzy kilometry będą do ronda!

*

– …Naczynia splajtują.

– Naczynia splajtują?!

– Na następnym w lewo!

 

E: – Wiesz, że  – zainspirowana twoim wpisem o carbonarze – postanowiłam sama też zrobić?

M: – Ja też ostatnio zrobiłem. Wyszła mi niewiele lepsza niż znajomemu w tym wpisie.

R: – A z jakiej ty jesteś szkoły?

E: – W jakim sensie?

R: – No bo są dwie szkoły robienia carbonary. W jednej…

M: -… Wolno używać śmietany.

E: – A w drugiej?

M: – W drugiej sos robi się tylko z wody i snobizmu.

– Tak, właśnie. A słowik naprawdę przesadza, i to od lat.

– Taki przywilej miłości.

– Zanieczyszczenie hałasem. W punkt.

– Ależ pięknie śpiewa ten słowik u was!

– Daj spokój, on przesadza.

– Co ty, gdybym miał takiego słowika na balkonie, tobym umierał z miłości, czy jak tam.

– Ale co wieczór?!

– No, jak co wieczór, tobym pewnie wreszcie umarł.

– O, widzę, że oskubujesz butelkę. Ja też tak mam. Jak piwo się poci, to zdejmuję z niego etykietkę.

– Żeby mu ulżyć?

– Weź, przestań!

– To co w końcu: weź czy przestań?

– Weź przestań, bo dziś mnie wszystko… no, denerwuje mnie. Bardzo. Nawet to, że musiałam użyć 3 kropek, mnie denerwuje. A musiałam, żeby pokazać stan emocjonalny, nie używając jednakże na piśmie takich słów, któreś już z moich ust słyszał był. I dwa razy po sobie użyłam słowa „użyć”. Teraz już 3 razy. A nawet 4. (I tutaj padają te słowa, co to wiesz.)

– Będziecie robić odnowienie przysięgi małżeńskiej?

– Tak, może w tym domu weselnym niedaleko?

– A na dole tego domu urządzimy darkrum!

– Taki ze wstępem tylko dla mężczyzn?

– Ależ skąd, poprawny politycznie, koedukacyjny.

– Eee, to nie darkrum, tylko burdel.

– Widzę, że po dzisiejszym koncercie uczucia mamy mieszane.

– Niestety nie wstrząśnięte.

%d blogerów lubi to: