– Kojarzysz coś takiego jak judaizm reformowany?
– Hmm, to ten z prostowanymi pejsami?
– Kojarzysz coś takiego jak judaizm reformowany?
– Hmm, to ten z prostowanymi pejsami?
– Ha! Odkryłem prawdę o syjonistycznym spisku!
– Jaką znowu prawdę.
– Szana towa.
– No. „Dobrego roku”.
– Chyba dla Belzebuba. „Szana towa” to anagram… SZATANOWA!
– Oj tam, czepiasz się. Każdy lubi czasem fundnąć sobie jakiś nowy ciuch…
– Tak jak Żydówki, co mają w drugą stronę?
– Co mają?
– No to.
– Usta?
– Nie usta. To drugie.
– Nie wiem co.
– Przestań robić dziwne miny i pomyśl. To w dole.
– O, to tak jak bankomat!
– Lubię hebrajskie litery drukowane. Mają ładny kształt.
– Hebrajskie litery są świetne. Wyglądają jak takie płomyki.
– Podpłomyki wręcz! Malutkie mace.
– Macki.
– Żydowskie macki oplatające świat!
– Nie pojmuję fenomenu Marleny Dietrich. Skąd taka kariera? Dlatego że Hitlerowi robiła?
– No chyba wręcz przeciwnie, ona działała przeciwko, w ruchu oporu. Żydów ratowała.
– Katowała?
– Tak! Swoimi piosenkami i filmami!
– Aha.
– Poza tym ona razem z tą drugą…
– Garbatą Gretą?
– Nie, tą drugą, z Francji…
– Gretą Piaf?
– One jeździły i dawały żołnierzom na froncie…
– Dupy?!
– Nie, koncerty!
– Swoją drogą z Edith Piaf toby byłą niezła perwersja.
– No tak, Dietrich to przynajmniej miała dużego fiuta.
– Powinno się to promować, bo to świetne dzieło, warto, choćby i cynicznie, posługując się tematem Holocaustu… Ortodoksyjni Żydzi się chyba nie mają za co obrazić?
– No właśnie, tam nie ma Żydów na scenie, to się nie ma o co obrze… Obrażać.
Znajoma rozmawia ze swoją córką, wówczas w wieku wczesnopodstawówkowym.
– Mamo, a co to są mniejszości?
– To są takie grupy ludzi, które niby są, ale jakby ich nie ma, na przykład geje, Żydzi.
– Mamo, ale u nas w domu są sami geje i Żydzi!
– … Wczoraj obchodziłyśmy…
– Coście obchodziły, Jom Kipur?
– Obchodziłyśmy Umschlagplatz.
– O cholera.
Po pięciu godzinach spędzonych dobrowolnie na wycinaniu i wywlekaniu chaszczy spośród macew, odrapywaniu płotów i barierek z rdzy oraz – niepozbawionym uroku – podduszaniu się w oparach farby – uczestnicy akcji Ochotniczego Hufca kierują się ku wyjściu z cmentarza.
Ich stroje są luźne, niedbałe, poznaczone plamami z farby, ziemi i rdzy. Idą z gołą głową albo w nakryciach głowy, którym daleko do kipy, kapelusza chasydzkiego czy tym bardziej sztrejmła.
Niosą duże plastikowe reklamówki wypełnione śmieciami: pustymi puszkami, zużytymi rękawiczkami ogrodowymi, brudnymi pędzlami. Chwytają promienie zachodzącego słońca. Oddychają krystalicznym powietrzem młodej wiosny, która pierwszym cieplejszym w tym roku muśnięciem swej gibkiej dłoni pobłogosławiła ten dzień oraz ich trud. Na ich pokraśniałych od wysiłku i rozmaitych idei licach maluje się zadowolenie z dobrze wykonanej pracy.
Z naprzeciwka nadchodzi główną aleją duża wycieczka względnie elegancko ubranych Żydów w różnym wieku. Ich przewodnik podchodzi do J.J., znawcy historii Żydów polskich, który wspiera działania Hufca, i pyta go scenicznym szeptem, nie kryjąc zaskoczenia i obrzydzenia:
– A to oni tu tak mogą…?