– Jak trwoga, to wiadomo.
– Nic dziwnego. W końcu zbawienie i zwabienie są z tych samych cząstek.
– Jest jeszcze jeden anagram, fonetyczny.
– Jaki?
– Zjebanie.
– Jak trwoga, to wiadomo.
– Nic dziwnego. W końcu zbawienie i zwabienie są z tych samych cząstek.
– Jest jeszcze jeden anagram, fonetyczny.
– Jaki?
– Zjebanie.
– Do you like your lithe?
– My what?
– Your lithe.
– My lies?
– No, your lithe.
– Oh, you mean life!
– Yeth. I tend to lithp when I’m drunk.
– Funny it’s enough to get drunk to make life and lies become the same…
– Ojej, co to za dźwięk? Wprowadzili w pociągach komunikaty po hebrajsku?
– Nie, to tylko rzęzi zepsuty głośnik…
– Ja bym już poszedł.
– Wilt thou be gone? It is not yet near day! It was the nightingale, and not the lark, that pierced the fearful hollow of thine ear…
– Co to?
– Nie poznajesz?
– Zrozumiałem tylko, że to było w języku „ əəəəu”.
– Zobacz, jak się nazywa ta miejscowość!
– Roffofyca!
– Tiaa, nauka dykcji, lekcja minus piąta.
– Bo ja pfecief mówię pfef dwa robaki.
– Jak ten, co sobie wsadzał kamienie do ust.
– Ten taki, no, Sokrates?
– Fokratef nie.
– Demostenes!
– Demoftenef. A nie Damoklef?
– Damokles to sobie wsadzał miecz!
[Dwie wyborne sytuacje przeżyte i spisane przez Futurosioła, które publikuję za jej miłym przyzwoleniem. Po raz kolejny dzi(ę)kuję!]
Wczoraj za to robiłam zakupy na bazarze u przygłuchego dziadka. Poprosiłam go o jedną cukinię
– Jedną? – zapytał nieco zdziwiony.
– Jedną. – potwierdziłam.
Kiedy on po nią poszedł, oddałam się rozmyślaniom, jakie jeszcze warzywo jest mi potrzebne, aż w końcu uśmiechnięty dziadek przyniósł mi w foliówce jedną brzoskwinię.
– Ale ja prosiłam o jedną cukinie!
– Proszę?
– O jedną cukinię prosiłam! – i wskazałam w kierunku skrzynki z cukiniami.
– Moreli? – już się dziadek wyrwał z foliówką do skrzynki moreli, co się obok cukinii znajdowała, a ja za nim. W końcu bardziej na migi zrozumiał, że chodzi o cukinie, a pozostałe warzywa już sama mu podawałam.
Jednak mistrzostwo świata w niewyraźnym mówieniu osiągnęłam pewnego razu w osiedlowym warzywniaku.
– Poproszę jabłko – poprosiłam.
– A co to jest? – odpowiedziała zdumiona sprzedawczyni.
– Mieliśmy taką panią od religii w podstawówce. Miała strasznie dziwną wymowę. Mówiła „mydlmy się”. No to się mydliliśmy. Pewnego dnia cała klasa przyszła na lekcję religii z… gąbkami.
– …Tak jak z dziennikarzami mówiącymi „w roku dwutysięcznym dwunastym”. Ja się też przez nich osuchałem i zacząłem źle mówić.
– „Osłuchałem”.
– Powiedziałem „osłuchałem”.
– Powiedziałeś „osuchałem”.
– Nie, „osłuchałem”. Ty już z założenia nie słyszysz tego „ł” łu mnie.
– You said he was breathing or bleeding heavily?
– Either. The boundary between breathing and bleeding is liquid.
– Czyje to?
– Glucka.
– A to się nie wymawia „Glück?”
– Nie, Gluck to takie szczęście, któremu czegoś jednak zabrakło.
Co ciekawsze frazy wyszukiwarek, po których trafiano na dzika w ostatnich dwóch tygodniach, najciekawsze wytłuszczam:
jak nazywaja sie zwroty yyy… hmmm… fonetyka
wiersze o genetix
wycie po medetomidynie
czy geje mają brązowe oczy ?
drugie dno w dusiołku
chiasmus randki
zsypu smieciowego
masturbacja spieniaczem do mleka
zbudujmy silnik miesniowy
pochwica ratunku
anabaza przykłady
Transkrypcja jest przybliżona, uproszczona, względnie funkcjonalna, spoko, ale i tak z błędami, z których najbardziej rzuca się w oczy sugestia, jakoby słowo „Szczecin” było akcentowane na ostatnią sylabę.
Podoba mi się też znaczek (ten w kształcie zszywki) pod „tʃ”, sugerujący, że po polsku głoskę tę wymawia się sposób językowo-wargowy. Polecam spróbować wymówić „cz”, dotykając językiem górnej wargi. Efekt znakomity.
Skoro już o fonologiach, to taka anegdotka.
Nie miewał mrówk na studiach ambicji ocenowych, ale zależało mu na ocenach z dwóch przedmiotów, jego absolutnych koników, i to z fajnymi wykładowcami – chodzi o fonetykę opisową i fonologię angielską (patrz: poprzedni wpis) oraz fonetykę i fonologię francuską z bardzo sympatyczną prof. Alicją K. Poprawiałem czwórkę na piątkę. Profesorka zadała mi kilka pytań, ale widać, nie była pewna, czy ma mi tę piątkę ostatecznie dać (dysfrekwencja i dezynwoltura zamiast solidnego się przykładania ją turbowały). W końcu pyta:
– Co pan wie o fonologii generatywno-transformacyjnej?
– Czytałem Trubieckiego, Chomsky’ego, Halle’a i Perlina i muszę przyznać, że niewiele zrozumiałem.
– Ja też. Ma pan piątkę.
hrabina Roletti: Jesteśmy jebnięte, wiesz o tym? ludzie tu piszą o seksie albo o tym, że chcieliby seksu, albo umawiają się z myślą o ewentualnym seksie, a my o parach minimalnych, alofonach i homofonach.
ordynatowa Podtworecka: Zwłaszcza te trzecie pieszczą me ucho. Lubię być tak jebniętym. Myślę, że powinienem wydrukować tę rozmowę z tobą i pokazać psychiatrze na następnej wizycie. No wiesz, liczę na szybki turnus w jakimś sanatorium.