– Powiedział kiedyś: „Zaczyna zaczynać się przedwiośnie”.
– Tegoroczne już daje. A dokładniej bierze.
– Powiedział kiedyś: „Zaczyna zaczynać się przedwiośnie”.
– Tegoroczne już daje. A dokładniej bierze.
– Wyglądam obiadu… uu…uuuuu!
– Ty już chyba umarłeś z głodu, bo wyjesz jak duch.
– Jestem w magazynie, tu czas płynie dwa razy wolniej i dwa razy szybciej jednocześnie, przez co jest się cztery razy bardziej głodnym!
– Panie w lateksie i koronkach straszą już przed wejściem na salę… Gust mistrza dyrektora – nie do pomylenia.
– Właściwie po co one były ? Bo myślałem, że rozdawać będą czekoladki, a tu takie rozczarowanie!
– O, też myślałem, że czekoladki, więc wychodząc, podszedłem i zapytałem, co tam ma w tym woreczku czerwonym, no i się okazało, że… kosmetyki! Bez sensu.
– Przecież do opery przychodzimy wygłodniałe, ale już umalowane! BEZ SENSU!
– Co robią króliki na zimę?
– No nie wiem, śpią?
– Chyba coś jedzą.
– No pewnie, że jedzą, zawsze się je.
– Jak się śpi, to się nie je.
– Ale niedźwiedzie jak zapadają w sen zimowy, to przecież coś jedzą.
– Jak to jedzą?
– No mają tam przecież jakieś spiżarki… Nie…?
– Mam przy sobie ciasto kopiec – mówi Vrublini, ale dla pewności dopytuję, powątpiewając, że przyniósł ze sobą na wernisaż kopiec kreta:
– Ciasto kopiec?
– Ciasto kopiec.
– Ciasto kopiec? Kreta?
– Nie, ciasto kopiec – w swoim mniemaniu wyjaśnił, ale ja nadal słyszę to co przedtem.
– No mówię, że ciasto kopiec.
– Nie ciasto kopiec, tylko ciasny chłopiec – do mojego mózgu dociera kolejna wersja. Dociekam, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem:
– Jaki ciasny chłopiec?
– No czarny, czarny ciasny chłopiec. – Zatem pojawiają się jakieś konkrety.
– Czy on powiedział „ciasny chłopiec” czy „ciasto kopiec”? – podejrzliwy wobec własnego słuchu pytam towarzysza z naprzeciwka.
– Tak – odpowiada z przekonaniem.
– Co tak?
– Ciasny kopiec.
– Ale jaki ciasny kopiec?!
– Czarny.
– Czarny ciasny kopiec?
– Nie, czarny ciasny chłopiec.
– Tu, patrzcie, tu mam! – przerywa z rezygnacją Vrublini i macha nam czymś przed nosem: to czarny c i e n k o p i s, który przez cały czas trzymał w ręce.
– Jadłeś coś?
– Tak, sery, bo byłem głody.
– Głodnyyyy?
– „Matka tu, a ojciec tam, dzieciątko z głodu umiera”.
– Co to jest?
– No jak to, Halka.
– Nie poznałem. Zaśpiewałeś jakoś tak… Atonalnie.
– W stylu Marii Fołtyn.
– Nie lubisz jej, co?
– Ona się darła i charczała. No ale taka była moda.