– Na taką okazję podałbym coś lekkiego, lecz wykwintnego. Może carpaccio z ogórka garnirowane crème fraîche?
– Brzmi świetnie, a co to?
– Mizeria ze śmietaną.
– Na taką okazję podałbym coś lekkiego, lecz wykwintnego. Może carpaccio z ogórka garnirowane crème fraîche?
– Brzmi świetnie, a co to?
– Mizeria ze śmietaną.
– Pieczone ziemniaki!
– W takim ogniu? Spalą się! My zawsze w popiele…
– My też w popiele, oczywiście. Ale popiół źle wychodzi na zdjęciu.
– Głodny jestem.
– Jeszcze?
– No. Co to było. Dwa wysuszone na wiór udka i parę plasterków ziemniaka. I marchewka z wody.
– Ciesz się, że nie z dupy.
– Spróbuj i powiedz, co sądzisz.
– No dobrze. Trzeba dosolić, dopieprzyć, docukrzyć, bo śmietana złagodzi. Nie dopapryczać. I dobrze doczosnkować. Co z tym rondelkiem… O, jest. W zlewie. Brudny. A pamiętasz regułę minutową?
– Czyli jaką?
– Że się od razu sprząta wszystko, czego zrobienie zajmuje do minuty.
– Pamiętam.
– To czemu nie zmyłeś?
– Byłem zajęty wysłuchiwaniem opinii.
– Skoro mamy gotować, to włączę muzyczki.
– Tylko nie żadną niemiecką operę ekspresjonistyczną, bo nam się sosy w rondlach zwarzą.
– Nie. Zapuszczę swoją ulubioną operę Donizettiego.
– Niech zgadnę… Sir Gian Francesco w Etiopii lub coś równie niszowego?
– Annę Bolenę.
– Jak wesoło śpiewają! Czy ktoś umiera?
– Nie, to finał pierwszego aktu.
– Nikt nie umiera? Co to za opera!
– Nie teraz. Później.
– A kto?
– Zgadnij.
– A na co?
– Zgadnij!
– Na pewno była ciężko chora, na gruźlicę?
– Na zdradzicę. Fikcyjną.
– Moja dziewczyna w ogóle nie zauważa moich piersi. Pytam: „Czemu nie zauważasz w ogóle moich piersi?”, a ona na to odpowiada: „Bo ja też mam!”, więc tak sobie mówimy, że jak kiedyś będziemy w nędzy i głodzie, to zrobimy sobie z nich piersi z kurczaka.
– Jak przetłumaczyć tutaj polish up? „Odpicować”? Za potoczne.
– „Zabrać do gotowalni”?
– „Nielicho ochędożyć w gotowalni”, może?
– Oj tam, wspomina się przecież o gotowalni dla artystów
– Tak, w pismach z końca dziewiętnastego wieku.
– No ale mówi się: „Poczekaj, właśnie się gotuję” przed wyjściem gdzieś.
– Ooo, tak, ja mówię, że się gotuję, kiedy spektakl zaczyna się za dziesięć minut, ja czekam w przedpokoju ubrany, a ty dalej niegotowy!
– …No dobra, to ugotujesz makaron, okej?
– Mówiłeś, że chcesz z ryżem.
– Gdzie tam z ryżem. Mówiłem: cukinię i bakłażana z makaronem.
– Nie, powiedziałeś: kukurydzę i bakłażana z ryżem.
– Oboże, naprawdę? I ze śmietaną…! Nie zastanowiło cię to?
– Zastanowiło… Ale mówiłeś, że dawno czegoś takiego nie jadłeś, więc stwierdziłem, że masz to przećwiczone…
– Czy to już jest Alzheimer?
– Może być. To przez te słodziki.
– Ty i te twoje dietetyczne mądrości. Może jeszcze mam pijać koktajl z sałaty?
– Nie zaszkodziłoby ci. Łykasz tabletki, to mógłbyś pić, lepiej przyswajalne źródło magnezu czy potasu.
– Na co komu sałata? Z tego nic nie ma. Wysoka zawartość żelaza to przebrzmiały mit. Ja rozumiem, te ziarenka to zawierają witaminy, ale sałata?
– Sałata daje dużo energii.
– No tak, pewnie dlatego górnicy zamiast kanapek z boczkiem na szychtę biorą główkę sałaty.
– O, nie wiem… Mam! Zawiera błonnik i się powoli trawi, i to jest korzystne.
– Ja błonnika więcej nie potrzebuję, nie mam tego rodzaju problemów.
– Każdemu się przyda.
– Mi by się nie przydało. Jest dobrze, a lepsze byłoby tu zdecydowanie gorsze. No dobrze, a co z moim Alzheimerem?
– Może powinieneś brać na pamięć to… No to, czego nazwę zawsze zapominam.
– Postaram się pamiętać.
– Nie śmiej się ze mnie, że nie pamiętam, to jest dziwna nazwa.
– Tak, zresztą to i tak nie działa.
– Nie działa? No, to i tak nie ma jej po co pamiętać.
Ciasto francuskie, warzywa, sery i zioła – po cenach z supermarketu.
Prąd w piekarniku – według taryfikatora.
Paszteciki w kształcie wiatraczków, które po upieczeniu wyglądają jak swastyki – bezcenne.
– Co robicie na kolację?
– Na początek gruszka z serem kozim zapiekane w cieście francuskim, a potem bakłażany z wołowiną i czymś tam.
– Cholera, on ma m n i e kochać za gotowanie, a skoro wy gotujecie lepiej ode mnie… Tak nie może być. Wobec tego jedno przesolimy, a drugie przypalimy.
– A czy ty wiesz, co to jest, jak jest dwóch facetów i trzy palniki w użyciu, i problem, że czwarty nie działa?
– Co?
– Dom!
– Niedobre są te pomidory, które kupiliśmy.
– Niedobre? Nie za mocne słowo?
– Mam na myśli to, że nie są najlepsze.
– Daj mi garnek na fasolkę.
– Dam ci miskę, w garnku będzie się gotowała woda.
– A w czym się będzie gotowała fasolka, jak w garnku się będzie gotowała woda.
– Tak sobie stoję, gotuję, zmywam gary i jest mi dobrze.
– Może to twoje powołanie: być kurą domową, panią domu?
– Ja jestem doskonałą panią domu, ale niestety tylko przez piętnaście minut w tygodniu.
– Z krwią trzeba postępować jak ze śmietaną do zupy.
– Ja raz upiekłam bardzo nieheteronormatywną szarlotkę, kiedy pomyliłam cynamon z chili. Waliła po gębie jak zazdrosna lesba.
– Pokażę ci, jak zrobić sos serowy.
– Okej, ale pozwolisz, że nie będę patrzył.
– Mam ci może w czymś pomóc?
– Wiesz co, mogłabyś… Nie, tak szczerze, to nie lubię, jak ktoś mi się kręci w kuchni.
– To dobrze, bo ja nie cierpię pomagać przy gotowaniu.