Archives for posts with tag: hodowla

– Kilka lat temu odwiedzam zaprzyjaźnionego weta w celu przycięcia Garfieldowi pazurów, w poczekalni siedzi też dobrze już starsza, bardzo elegancka pani z żółwiem. Żółw jest spory i ma popękaną skorupę, sklejaną i łataną czymś tam. Od słowa do słowa poznaję zdumiewającą historię. Otóż żółw pochodzi z transportu, który Niemcy podczas II Wojny wysłali na front wschodni, okradzionego przez krakowskich kolejarzy. Żółwie (zapewne z Grecji) miały wzbogacić żołnierską kuchnię Wehrmachtu, zamiast tego zostały zjedzone przez Untermenschów. Nie wszystkie – ten został zaadoptowany przez krakowską inteligencką rodzinę. Na starość zaczęły mu się mylić kierunki i któregoś dnia spadł z balkonu willi na beton. Weterynarz skleił popękaną skorupę, teraz pani z żółwiem przyszła do kontroli. Kiedy mi to opowiadała, żółw defekował zgrabną strużką na jej elegancki trencz. – Widzi Pan, jak on się denerwuje! – skomentowała.

– Całkiem ładne tu mają siedzonko na sprzedaż w tym dizajnerskim sklepie.

– Z lustrem siedzonko. Niezbyt praktyczne, zwłaszcza jeśli ma się zwierzęta.

– Żeby posiadać jakiekolwiek zwierzęta, ludzie, którzy tu kupują musieliby najpierw stwierdzić u siebie puls.

 

 

– Nasz żółw, oczywiście, nie siedziałby w żadnym terrarium, tylko chodził wolno po mieszkaniu.

– No jasne! A czy żółwie to brudzą?

– Niespecjalnie. To znaczy, wiadomo, wypróżniają się, ale one mają prosty przewód pokarmowy. Załatwiają się najczęściej jakoś przy lub tuż po jedzeniu, więc można zaraz sprzątnąć.

– Czyli będzie brudno tylko przy misce.

– Przy misce?! Wyobrażasz sobie żółwia jedzącego z miski? Psiej może!

– Oj tam, z miseczki małej, z talerzyka.

– Z podłogi po prostu.

– A co taki żółw właściwie je?

– No właśnie, co…?

– Nie wiem… Roszponkę, ziemniaczka gotowanego, rybę na parze…

– Aleś wymyślił! Solę w mleku, wiesz, i ragoût z królika na dokładkę. Je głównie zieleninę, tartą jarzynę, czasem trochę twarogu, jajko na twardo. Truskawkę.

– Truskawkę!

– To się nie ma co śmiać. Po konsumpcji truskawek żółw wygląda, jakby go coś próbowało zabić albo jakby on coś zabił. Ma głowę i pół skorupy oblepione czerwonymi skrzepami.

– To trzeba myć. A co taki żółw lubi robić?

– Kąpiele też. Ale głównie to wspinać się i zagrzebywać. Na przykład w tkaninach.

– Wspinać? Ojoj, a co, jak wespnie się wysoko i spadnie?

– A na co miałby się wspiąć?

– Nie wiem, na kredens?

– A, no jasne. Na kredens.

– Nie no, przecież one są wytrzymałe. Nic sobie nie zrobi.

– Na pudełko wlezie co najwyżej, na siatkę z zakupami, na przedłużacz się wdrapie.

– Ale taki żółw nie niszczy za bardzo, nie? Nie przegryza kabli? Nie żre butów?

– No, teoretycznie może nasikać do butów.

– To gdzie będziemy je trzymać?

– Może w szafce?

– Och, wspaniale! Masz jakąś szafkę na buty, o której nie wiem?

 

 

– Ty, skoro ona ten tego z gołębiem, to chyba powinna była znieść jajo, nie?

– I wysiadywać w stajence!

– Pamiętasz symbolicznego samotnego ziemniaka, którego znaleźliśmy na ulicy w naszą pierwszą, niezbyt udaną rocznicę, co leżał potem na parapecie miesiącami, jako memento? Zasadziliśmy go i zobacz, jaki wielki wyrósł!

– Nigdy nie widziałam takiego wielkiego ziemniaka! Ale ten czas leci… Ani się obejrzysz, a tu ziemniaki rosną. I one urodzą dzieci, i to będzie neverending story.

– Tak, zjemy te bulwy, to będzie skonsumowanie małżeństwa. I znowu zasadzimy. No, mam nadzieję, że coś z tego wyniknie.

– Tiaa… Z miłości ziemniaki wynikają.

– Jesteś dla mnie jak krowianka.

– Jak to?

– Wiesz, co to jest krowianka? To zgaduj.

– Hm. Brudna woda po myciu krowy?

– Nieee… Masz jeszcze dwa trafienia.

– Taka komórka?

– Jaka?

– Dla bydła wydzielona w zagrodzie, żeby tam były krowy oddzielone od byków.

– Pudło. Zgaduj ostatni raz.

– To może potrawa?

– Potrawa?

– Z krowy.

– Kto to napisał?

– Geoffrey Koziol z uniwersytetu w Kalafiorni.

– Kalafiornia? Bardzo mi się to podoba. A co to ma wspólnego z kalafiorami? Chodzi ci o wygląd ludzi tam?

– O ich głupotę.

– Ale kalafiory nie są chyba wybitnie głupimi roślinami.

– Ale  s ą  roślinami.

– Tak czy siak bardzo podoba mi się to określenie, Kalafiornia. Nie mogę się przestać śmiać. Brzmi, jakby tam hodowali kalafiory albo zajmowali się ich przetwórstwem na masową skalę.

– Bo się zajmują!

– Nie bądź taki surowy wobec Glenn Close.

– Widziałeś wychuchola?

– Co to jest wychuchol?

– Taka mysz z trąbką jak do nurkowania, popatrz.

– Śliczny! Myślisz, że można takiego hodować?

– Nie wiem, raczej nie…

– No tak, trudno mu warunki stworzyć. Bo to musi mieć i wodę, i słoneczko, i coś tam.

Że bez realizacji, to jeszcze nie bez wpływu. Ja się kocham w jednym takim, i też bez wpływu na życie, w sensie: na codzienność, ale ogólnie z dużym wpływem. Ta rozpacz zaczyna mi się jakoś podobać.

Ja od rozpaczy mam byłe związki, całą, dziękuję uprzejmie, kostniczkę. Jest to oczywiście kostniczka uprawna, zapładniająca duchowo, pozwalająca kontemplować cierpienia, hodować teksty i takie tam.

 

%d blogerów lubi to: