Archives for posts with tag: Juliette Noureddine

Chyba nadeszła zimy pora

Wyspa na której bugenwille
Błyszczały kiedyś girlandami
Morzem Irlandzkim teraz płynie
Po niebie skrytym za chmurami
To moje miasto gdzie śpiewały
Ogrody chmarą barwnych ptaków
W rytm passiflory i agawy
Zarwało się runęło na dół

Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora

Tamtego ranka wulkan wrący
Cały się skrzył radością życia
Dziś wieczór garbi się milczący
Wystygłą lawę szadź pokrywa
W moim miasteczku tropikalnym
Panował niezmącony spokój
Skąd zatem pomysł ten fatalny
By stworzyć inne pory roku?

Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora

Skąd taki hałas skąd ta cisza?
Czemu stąd zabierają dzieci?
Co myśleć mam o transwestytach
Którzy się z okolicy zleźli?
Na co tak wyczekuje w deszczu
Ten czarny koń pod mymi drzwiami?
I skąd ten wiatr? Miłość odeszła!
A ty mi nic nie powiedziałeś!

Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora

przeł. mrówkodzik

– Ona jest bardzo usportowiona. Wiesz, taka cała sportive.

– Tak? Z gatunku tych, co obcięły sobie cycki i zrobiły z nich ciężarki do aerobiku?

Wlewa mu w ucho płyn trędowaty, podstępem swą szpadę zatruwa.

 

[z wypracowania koleżanki, VIII klasa podstawówki, na temat Szekspira]

 

Śpiewała też onegdaj Juliette Noureddine, znaszli tę cyc-maszynę?

Podaję tylko tłumaczenie (własne), bo wiersz i tak jest długi. Oryginał jest np. tutaj. Autorką słów i muzyki oraz wykonawczynią jest Juliette Noureddine.

Na poduszce

Na pewno będzie za gorąco
Za ciemno ale co to szkodzi
Okna na pewno nie otworzę
Drzwi pozostawię też zamknięte
Pragnę zachować aż do śmierci
To co pozostawiłeś u mnie
Na gruzach naszej namiętności
Zapach – twój zapach na poduszce

Pozwól teraz odgadnąć
Te delikatne wonie
Niech węszy niech je tropi
Mój nos jak inkwizytor
Są w tobie takie kwiaty
Których nie umiem nazwać
Które zazdrośnie skrywa
Moja pomięta pościel

Tak kruche jednak to więzienie
Że nawet lekki podmuch wiatru
Starczy by cenne te wonności
Znikły i z życia i z tapczanu

Popatrz odkryłam właśnie tutaj
Ukryte pod oczywistością
Twoich codziennych perfum
Sekretne detonacje
Zatem powinnam je zatrzymać
By ciało dać bezcielesnemu
Aby eliksir twój odtworzyć
Ubrać w niego moje chimery

Na pewno trzej królowie przyszli
By uczcić twoje narodziny
Mówili: przyjmij proszę
I mirrę i kadzidło
A wróżki prosto z bajki
Nad kołyską schylone
Nasączyły lawendą
Twoją skórę twoje oczy

Odgadłem wszystkie te efekty
Tutaj jest odciśnięty jaśmin
Tutaj goździków odrobina
A tutaj ślady benzoiny

Potrafię streścić twe dzieciństwo
Ponieważ tkwi w esencji rzeczy

Łatwo rozpoznać woń wakacji
W ogrodzie obsypanym różami
Babcię i słodkie konfitury
Zapach torebki z podwieczorkiem
Ostre jeżyny słodkie morwy
Nie da się zmyć zapachu dziecka

Cały ten cukier to ty
Cały cukier i miód
Landrynki i słodycze
I migdały w karmelu
Waniliowe dziewczęta
I cytrynowi chłopcy
Aleja grabów latem
I zimowe kasztany

Najchętniej wydobędę
Pieszczotę którą skrywasz
By znaleźć pod choinką
Świąteczną mandarynkę

Oto pośród bukietów
Kwiatuszków  i cukierków
Mój nos się nagle niepokoi
Zapachem który go dobiega

Jest to zwierzęcy zapach
Zapach kondycji ludzkiej
Zapach potu i brudu
Zapach kiepskiej bawełny

A dalej już się skrada
Aromat zagrożenia
Zapach ciała w agonii
W ostatnich prześcieradłach

Zanim potężny władca Czas
Drażniący się z nami okrutnie
Nie uprowadzi twej miłości
Lub mojej ku innej pościeli

Pragnę zachować aż do śmierci
To co pozostawiłeś u mnie
Na gruzach naszej namiętności
Całą twą duszę na poduszce

[a propo toalet na wieczorne party do elitaklubu Glam]

 

Odynatowa Podtworecka: Ja pójdę w kurzej masce. W skórce koźlęcej z pięścią gronostajową w dupie i szczurzym ogonem w nosie. Albo w uchu, zamiast tunelu. Fetysz party bez pięści to nie to samo, kochana, a co dopiero bez gospodyni (bardziej dyni niż gospo), gotowej oplotkować cię tak, że cię własny psychoterapeuta nie pozna. Co tam narkotyki, przypadkowi partnerzy, gloryholes, dogging – prawdziwą adrenalinę daje tylko poczucie, że jak bekniesz, to opowie, ze się zrzygałeś, jak pierdniesz, to opowie, ze się zesrałeś, a jak się pocałujesz z kolesiem, to dowiesz się na mieście, że oddałeś się na gang bang wycieczce niemieckich seksturystów-emerytów!

Hrabina Roletti: Właśnie. To nie to samo. Bez tej dyni. No i w centrum, gdzie jakiemuś centrum do Kiercelaka. Ale serio mam taką SM-ową maskę. Może jednak pójdę posiać zdziwione zgorszenie.

Ordynatowa Podtworecka: Załóż. Ja założę maskę przeciwgazową z soksem na końcu (który był biały bardzo dawno temu). A na dół wdzieję pieluchę, przez którę dostrzec będzie można wyrazie rysujący się wzwód. Waham się, czy nie dołożyć damskich skarpetek-kabaretek, lekko zrolowanych. To by podkreśliło znoszone shoxy.

Hrabina Roletti: Ja myślałem o lateksowych kozaczkach na dwunastocentymetrowej szpilce od Anity Berg, gustownie wpuszczonym w nie dresie kreszowym który pamięta lata osiemdziesiąte, jakimś tureckim sweterku, również z epoki i nałożonym na to skórzanym biustonoszu z miseczkami w kształcie stożków.

Ordynatowa Podtworecka: Może żelazny cyckonosz z okuciami à la Juliette Noureddine? Ja jednak wybiorę szlachetna prostotę w braku-stylu-hipsterskim stylu i ograniczę się do rurek z krokiem w kostkach, na to haleczka z szyfonowego złotogłowu tyłem na przód na lewa stronę i do góry nogami, okulary comme de garçons bez szkieł noszone na upiętym ze sprezzaturą koku-na-cebulę z autentycznie nylonowych włosów zebranych frotką (lata dziewięćdziesiąte), do tego teczka kreślarska A1, żeby było widać artystyczność, nosidełko typu nerka na karku i nonszalancko trzy numery za małe sandały rzymskie na półpłaskim. W razie deszczu zarzucę na głowę pochodzący z limitowanej serii worek na śmieci z logiem BodyShop (biodegradowalny, a wręcz nawożący ziemię po wyrzuceniu, do tego wydający z siebie dobrana przez Serge’a Lutensa won tamaryszku, paczuli, trybady rozpierzchłej i komsomołu pastewnego oraz szemrzący najnowszymi mixami Moby’ego).

%d blogerów lubi to: