Wyspa na której bugenwille
Błyszczały kiedyś girlandami
Morzem Irlandzkim teraz płynie
Po niebie skrytym za chmurami
To moje miasto gdzie śpiewały
Ogrody chmarą barwnych ptaków
W rytm passiflory i agawy
Zarwało się runęło na dół
Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora
Tamtego ranka wulkan wrący
Cały się skrzył radością życia
Dziś wieczór garbi się milczący
Wystygłą lawę szadź pokrywa
W moim miasteczku tropikalnym
Panował niezmącony spokój
Skąd zatem pomysł ten fatalny
By stworzyć inne pory roku?
Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora
Skąd taki hałas skąd ta cisza?
Czemu stąd zabierają dzieci?
Co myśleć mam o transwestytach
Którzy się z okolicy zleźli?
Na co tak wyczekuje w deszczu
Ten czarny koń pod mymi drzwiami?
I skąd ten wiatr? Miłość odeszła!
A ty mi nic nie powiedziałeś!
Przez ciebie widzę świat na opak
Chyba nadeszła zimy pora
Podaję tylko tłumaczenie (własne), bo wiersz i tak jest długi. Oryginał jest np. tutaj. Autorką słów i muzyki oraz wykonawczynią jest Juliette Noureddine.
Na poduszce
Na pewno będzie za gorąco
Za ciemno ale co to szkodzi
Okna na pewno nie otworzę
Drzwi pozostawię też zamknięte
Pragnę zachować aż do śmierci
To co pozostawiłeś u mnie
Na gruzach naszej namiętności
Zapach – twój zapach na poduszce
Pozwól teraz odgadnąć
Te delikatne wonie
Niech węszy niech je tropi
Mój nos jak inkwizytor
Są w tobie takie kwiaty
Których nie umiem nazwać
Które zazdrośnie skrywa
Moja pomięta pościel
Tak kruche jednak to więzienie
Że nawet lekki podmuch wiatru
Starczy by cenne te wonności
Znikły i z życia i z tapczanu
Popatrz odkryłam właśnie tutaj
Ukryte pod oczywistością
Twoich codziennych perfum
Sekretne detonacje
Zatem powinnam je zatrzymać
By ciało dać bezcielesnemu
Aby eliksir twój odtworzyć
Ubrać w niego moje chimery
Na pewno trzej królowie przyszli
By uczcić twoje narodziny
Mówili: przyjmij proszę
I mirrę i kadzidło
A wróżki prosto z bajki
Nad kołyską schylone
Nasączyły lawendą
Twoją skórę twoje oczy
Odgadłem wszystkie te efekty
Tutaj jest odciśnięty jaśmin
Tutaj goździków odrobina
A tutaj ślady benzoiny
Potrafię streścić twe dzieciństwo
Ponieważ tkwi w esencji rzeczy
Łatwo rozpoznać woń wakacji
W ogrodzie obsypanym różami
Babcię i słodkie konfitury
Zapach torebki z podwieczorkiem
Ostre jeżyny słodkie morwy
Nie da się zmyć zapachu dziecka
Cały ten cukier to ty
Cały cukier i miód
Landrynki i słodycze
I migdały w karmelu
Waniliowe dziewczęta
I cytrynowi chłopcy
Aleja grabów latem
I zimowe kasztany
Najchętniej wydobędę
Pieszczotę którą skrywasz
By znaleźć pod choinką
Świąteczną mandarynkę
Oto pośród bukietów
Kwiatuszków i cukierków
Mój nos się nagle niepokoi
Zapachem który go dobiega
Jest to zwierzęcy zapach
Zapach kondycji ludzkiej
Zapach potu i brudu
Zapach kiepskiej bawełny
A dalej już się skrada
Aromat zagrożenia
Zapach ciała w agonii
W ostatnich prześcieradłach
Zanim potężny władca Czas
Drażniący się z nami okrutnie
Nie uprowadzi twej miłości
Lub mojej ku innej pościeli
Pragnę zachować aż do śmierci
To co pozostawiłeś u mnie
Na gruzach naszej namiętności
Całą twą duszę na poduszce