
– Muszę sobie specjalnie czyścić, bo mam strasznie kręte przewody słuchowe.
– Mówisz, że masz ucho jak kaczka pizdę*?
———————————
* Zob. Pokrętny penis kaczora.
– Szkoda, że nie mamy tej, no, kaczuszki.
– Czego?
– Oj, kubeczka. Zapomniałem tego słowa, więc użyłem innego, pierwszego lepszego na „k”.
– Cóż, mogłeś w sumie wybrać gorzej.
– Posłuchaj sam. Mieszkańcy Rzymu kwaczą, w Neapolu kraczą…
– …A tu, w Mediolanie jakby gęgają.
– Ha, i wiem już, dlaczego oni tak chętnie używają klaksonu – bo im przypomina głos mammy!
Jakiś czas temu w księgarniokawiarni znanej też jako „Duży Pokój” lub „Bawialnia” wygrzebaliśmy taki ładny wierszyk Wandy Chotomskiej:
Do redakcji „Kurnika” przyszła kaczka tłumaczka
I przywiozła walizkę rękopisów na taczkach.
Pan redaktor się skłonił, musnął wąsem i baczkiem,
Najpierw zerknął na kaczkę, później spojrzał na taczki
I uprzejmie zapytał: – Pani książki tłumaczy
z angielskiego na polski? – Nie, z gęsiego na kaczy. –
Co? Z gęsiego na kaczy? W głowie mi się nie mieści!
Czyżby gęsi i kaczki tez pisały powieści? –
Oczywiście, że piszą, a ja właśnie tłumaczę
każde gęsie „gę gę gę” na „kwa kwa kwa kwa” kacze.
Proszę, oto jest próbka, niech pan w piśmie zamieści,
W tłumaczeniu na kaczy ślicznej gęsiej powieści:
„KWAŚ KWAKAŁA W KWASTWINIE”, tak się powieść zaczyna…
Pan redaktor osłupiał: – „KWAŚ”? „KWAKAŁA”? „KWASTWINA”?
Co to znaczy? – To proste! Wciąż pan nie wie, co znaczy?
„GĘŚ GĘGAŁA W GĘSTWINIE” w tłumaczeniu na kaczy…
Ksiądz, nowy proboszcz, przyszedł do kolędzie. Pchani jakąś perwersyjną ciekawością postanowili go przyjąć.
– Zapraszamy, księże proboszczu. Mogę wziąć płaszcz?
– Nie będę się rozbierał, bo będzie mi zimno.
W domu gorąco tak, że psy leżą pokotem, a koty chłodzą się na tarasie.
– Rozumiem. Ksiądz spocznie, tu, przy kominku. Napije się ksiądz kawy, herbaty?
– Herbaty, ale żeby nie była za gorąca.
– Nie za gorąca…?
– Bo ja za gorącej nie lubię. Mogła pani wcześniej zaparzyć, toby przestygła.
Gospodyni, w lekkim szoku, udała się zatem do kuchni i zrobiła mu herbaty, którą następnie poprzelewała z kubeczka w kubeczek, tak jak robiła swojemu synowi, gdy miał dziesięć lat.
– Proszę bardzo. Ksiądz lubi ciepło, to może i słodycze? Ciasta?
Ksiądz leciutko się czerwieni:
– Nie mogę, bo zaraz musiałbym umyć zęby.
Gospodarze nieco zdziwieni patrzą po sobie. Ksiądz wyjaśniającym gestem wyjmuje górną sztuczną szczękę i pokazuje, po czym wkłada z powrotem.
– Tak, oczywiście…
Rozmowa się z wiadomych plus widocznych względów nie klei, ale schodzi na szczęście na tematy kulinarne. Gospodyni, pchana wrodzoną szczodrością, proponuje, wychodząc nieco przed szereg:
– Może ksiądz proboszcz dałby się kiedyś zaprosić na obiad?
– Niedziela. Mszę mam o szesnastej, to trzeba by po mnie podjechać.
– Myślę, że nie byłoby problemu…
– A co państwo podają?
– Robimy dobrą kaczkę…
– Ale w winie?
– Nie, raczej na chrupiąco, z majerankiem i z…
– Moja ciotka robi doskonałą w winie. Bo ludzie to nie potrafią zrobić kaczki. Za sucha.
Szczeniak coś komentując, chyba polską piosenkę na Euro 2012, z rozpędu:
– Kwa, kwa, kwa, kwa – gdaczą gęsi.
Gdy ustaliliśmy, że kaczek jest pięć, spytałem Jeża T., ile jest sów (bo wiem, że ma w domu ich posążki).
Odpowiedział z nienaganną powagą:
Sowy są dwie – jedna na dole, druga trochę wyżej.
Pilnuje ta na dole. Bo jest od niej większa.