– „Jak tam wknd?” – pisze do mnie. Nie wiedzieć czemu, wypadły mu aż trzy „e”.
– E-e-e? Może akurat siedział w toalecie i mu wypadło.
– „Jak tam wknd?” – pisze do mnie. Nie wiedzieć czemu, wypadły mu aż trzy „e”.
– E-e-e? Może akurat siedział w toalecie i mu wypadło.
– Hej, polubiłeś wpis sprzed dwóch lat! Jak na niego trafiłeś?
– Jak widać, wcale się nie zestarzał.
– Za to przestał działać link w nim: „Ogni Vento… Konto YouTube, które jest powiązane z tym filmem, zostało usunięte z powodu wielu powiadomień o naruszeniu praw autorskich przesłanych przez osoby trzecie”.
– Dlatego właśnie pożałowałem, że nie zauważyłem tego postu wcześniej. Swoją drogą, to zabawne, że twoje posty się nie starzeją, lecz delegalizują.
– Wiedziałeś, że Árpád Miklós nie żyje? Popełnił samobóstwo.
To znaczy samobójstwo, miało być.
Zresztą wszystko jedno.
– Zobacz, co to było „Erazma z Zakroczymia”, bo nazwa ulicy jest powalająca!
– Ulica Erazma Ciołka też jest dobra.
– Dopóki nie zaczynają nazywać ulic nazwami proszków do prania, jest dobrze, chociaż „ul. Kilowej Dosi z Promocji” brzmi interesująco.
– Och, a dawno temu moja przyjaciółka była tam przeuroczą barmanką, kolega R. umawiał się tam na randkę, a piszący te słowa ze swoim ówczesnym z sąsiedniego stolika doglądali, czy kandydat adekwatny. Po pół godzinie R. wyszedł do łazienki, z której w skrytości napisał nam sms-a: „Nic z tego raczej nie wyjdzie, ale mam figi w syropie”. Byliśmy zadziwieni komunikatem, który wydał nam się wewnętrznie sprzeczny. Po randce:
R.: No, nie, nie widzę tego, nie ma szans.
Ja: Ale pisałeś, że masz „figi w syropie”?
R.: No mam, takie w puszce, żeby były do herbaty!
Dostaję smsa z nieznanego numeru.
– Myślę, że Malwina wyrobi się jutro na 15-a.
– Obawiam się, że nie znam żadnej Malwiny – odpisuję zgodnie z prawdą.
– Kto tam?
– Hipopotam.
Po jakimś czasie kolejny sms z tego numeru:
– Karolina się zwolniła. Pracuje do końca sierpnia. Jedzie do Irlandii.
– Co ona, na stałe się podłączyła do tego telefonu? Skoro nie odbierać przez siedem minut to dla niej wielki problem.
– Ona jest tamagochi, trzeba ją karmić smsami.
– Proszę o pilny kontakt.
– Zadzwonię do ciebie później.
– Odezwij się w wolnej chwili…
– Myślę o tobie…
– Kocham cię!
– Oddzwoń, jak się ogarniesz!
[z komunikatu sieci komórkowej; są to dostępne wiadomości, jakie sieć wyświetli niedostępnemu abonentowi, kiedy zrobi się dostępny, w formie sms-a od dzwoniącego; wymieniane są właśnie w takiej kolejności, por. tutaj]
– Jak się masz?
– Tak średnio, sprzątam, a o 15 muszę zjawić się. A ty? W biurze na chwilę.
Człowieku, mnie nie interesuje mecz, nie dzwoń do mnie o tej porze, wracam z roboty, chuj ci w dupę – powiedział łysy koleś w dresie obok mnie do telefonu.
[sms od Pardwy o drugiej nad ranem]
Idę ulicą Bracką ku Jerozolimskim, wczesne popołudnie. Widzę nadchodzącą z naprzeciwka Agathé w towarzystwie jakiejś koleżanki. Śpieszę się, więc podchodzę tylko na chwilę, żeby się przywitać. Agathé próbuje mnie wyminąć, ale ją skutecznie zaczepiam. Wymieniamy pozdrowienia i od razu bieżymy każde w swoją stroną.
Po kilku minutach dostaję w tramwaju smsa od niej:
Widziałam cię kątem sokolego oka. Mignął mi tylko mglisty zarys sylwetki. Dostrzegłam też szczecinę na twarzy. Myślałam, że jakiś żul się do mnie przypierdala i chce drobne:D
[sokole oko jest nawiązaniem do mątek pustynnych kątem plujących]
[Agathé doniosła i pozwoliła mi pomieścić.]
Dostałam dziś w nocy sms-a, którego przeczytałam – jak zwykle przez (pół)sen – jednym okiem. Sms brzmiał:
Czy wiedziałaś o istnieniu Mątek Pustynnych, żyjących w odosobnieniu medytująco-kątem plujących, wymieniających się tchem?
Zrobiłam wielkie oczy (a właściwie wielkie oko, oczywiście sokole) i pomyślałam, że chodzi o jakieś pustynne stworzenia, gryzonio-gado-owady, żyjące w bezruchu w piaszczystych norkach, od czasu do czasu spotykające się i chuchające na siebie (tchnienie) lub plujące lepkim jadem na przechodzące obok potencjalne ofiary. Bardzo mi się spodobało, że autorka wiadomości napisała o tych stworzonkach „medytujące”. Uznałam, że tak sobie żartobliwie zinterpretowała ich bezruch.
*
Kiedy ponownie przeczytałam sms-a, tym razem obojgiem oczu, przekonałam się, że brzmi on następująco:
Czy wiedziałaś o istnieniu Matek Pustyni? Żyjących w odosobnieniu medytująco-kontem plujących? Wymienia się je jednym tchem po Ojcach Pustyni, jakby równie zasłużone były… Niesłychane.
A to jeszcze nie koniec – już wiedziałam, że chodzi o Matki Pustyni, ale nadal myślałam, że są one medytująco-kątem plujące. I że autorka wiadomości napisała „kontem”, bo lubi bawić się głoskami. I sądziłam, że pisząc o spluwaniu kątem chciała wyrazić niechęć do Matek. Że niby to jakieś stare wiedźmy-eremitki, które tylko medytują i od czasu do czasu złośliwie sobie spluną. Kątem.
– I wish that you’d leave in the same city with me… And then it’d be a different story. Babe, I already miss your sad face!
– Kiedy się widzimy?
– Jakoś niedługo mam nadzieję.
Żubr i Mrówkodzik długo czekali na przeniesienie im internetu z poprzedniego mieszkania na nowy adres. Były jakieś trudności, leżące zresztą po stronie dostawcy usługi. Monter miał być między 13.00 a 15.00, dotarł po 22.00. Zmęczeni i zdesperowani nawet nie myśleliśmy protestować, szczęśliwi, że będzie wreszcie szerokopasmowe łącze.
Monter okazał się atletycznym młodym mężczyzną, wyglądającym na bardzo silnego (sądząc po przedramionach, które to zwykle prognozują). Miał dresiarski sposób mówienia, tatuaż na ramieniu i szeroką żuchwę z męsko brzmiącym szczękościskiem. Do tego krótkie blond włosy i lekko zaczerwienione z przemęczenia oczy.
Mrówkodzik i Żubr zachowywali się standardowo, byli trochę znużeni, nie rzucali dwuznacznych żarcików; w sumie, w ogóle chyba nie żartowali. W mieszkaniu nie leżały żadne kompromitujące przedmioty (chyba że zauważył Der Tod in Venedig Manna…), nie rozbrzmiewała Madonna, Cher ani Lady Gaga. Na tapecie komputera mrówkodzika był rysunek jamnika na nieróżowym tle. Mrówkodzik specjalnie uruchomił dla montera przeglądarkę IE, której nigdy nie używa, żeby tamten nie trafił na historię przeglądanych stron. Co się ma rozpraszać, myślałem, a jak homofob, to jeszcze nam coś złośliwie źle skonfiguruje…?
Monter opowiadał ze swadą, że właśnie wrócił od śpiewaczki operowej Ireny J. i rozwodził się nad tym, jakie ona ma duże cycki, na fotce z dużym dekoltem z jej jubileuszu widział. Haha, hihi. Potem pytał. Do jakich klubów chodzicie? – Do rożnych. – Weźcie mnie ze sobą (- milczenie). Żubr powiedział potem, że strasznie typowo heteryckie było to jaranie się tymi piersiami.
Zainstalował szybko i sprawnie, poszedł.
Mrówkodzik wyszedł na miasto. Koło pierwszej dostaje od montera (z którym się przedtem umawiał przez komórkę) smsa następującej treści:
„Macie chęć na dobre jebanie? :) Jesteście parą?”
W kolejnej wiadomości dodał, że jest pasywny i ma ochotę na trójkąt. Używał bardzo charakterystycznego idiolektu miejskich gejów, to nie mógł być żart. Zresztą za takie żarty to w sumie można między niektórymi heterykami zarobić w twarz.
Byłem w takim szoku, że szorowałem szczęką po podłodze. Nie wiem, czy bardziej zadziwiło mnie to, że coś takiego napisał, czy to, że uczynił to z tak ogromną pewnością, bez ogródek, bez kluczenia, sondowania. Tak czy siak historia jak z porno-opowiadanka.
Do wyjaśnienia pozostaje, skąd tak łatwo zdobył pewność, że jesteśmy gejami. Dwóch łysych lekko przymulonych czekaniem i niedospaniem kolesi w bluzach z kapturem w przeciętnym mieszkaniu raczej nie powinno dawać takiej pewności. Musiał nas skądś kojarzyć… Albo jest geniuszem behawioryzmu, cholerka.
A może jesteśmy jednak dwoma rozwrzeszczanymi cioturzycami biegającymi ze słowami „I’m a fairy!” na ustach…?
Pardwa, milczący od bodaj 2 miesięcy, wysyła nagle do mrówk smsa za dziesięć pierwsza w nocy:
„Zatańcz ładnie”
Mrówkodzik ma wyłączony telefon. Znajomy chce się z nim pilnie skontaktować. W związku z czym wysyła smsa o treści:
Włącz telefon!
Pani z mojego tel ugotowała tobie fasolkę. jest jej tak duwo ze robaczki ja zjedza i ciasto przywioze
[Wychuchol, pisownia oryg.]
———————————–
Ciasto tylko wezmę. Fasolka nie wyszła. Chu chu i dwie lewe rączki