Archives for posts with tag: koszmar

– Nazywam się Karina i przyjechałam do państwa z „Dynastii”.

 

– A ja miałam dziś kolonoskopię i bardzo się cieszę, że już to ze mnie wyjęli.

– Nie jestem pewien, czy bardziej nienawidzę jej, czy siebie. Zapytam szefa.

– Jestem Rafał. Mam bardzo małe zdjęcie. Ale za to mam bardzo długą firmę! To znaczy dużą.

– Przed każdym posiłkiem zjadam papryczkę piri-piri, żeby piekło mnie gardło. Dzięki temu pamiętam, że jedzenie to zło i brzydota.

– Nie wiem, jak się gra na tym pianinie, ale chyba mam talent.

– Lubię szejki czekoladowe. Poznałam też bliżej kilku szejków.

– Ciekawe, czy jak Echnaton wprowadzał realizm do sztuk przedstawieniowych, to ówcześni Egipcjanie czuli się jak dzisiaj pokolenie lat 80., widząc trójwymiarowe smerfy i pszczółkę Maję jak z horroru…

 

 

Słuchamy Dalidy, robię Rabbiowi przyśpieszony kurs dla początkujących. Dalida śpiewa. Po francusku. Rabbio:

– B a r d z o   l u b i ę   w ł o s k i e   p i o s e n k i ! Takie przaśne są.

– Przaśne?

– Takie lalalinkowe.

– Możesz mniej hermetycznie?

– No chyba nie.

– Jak go kiedyś zapytałem, co mu się śniło, to powiedział, że on nie ma snów. I uczuć.

– Mi się nic nie śni. A jak mi się śni, to coś złego. Wtedy się budzę, nie śpię i pamiętam.

[…]  nie ma nic obrzydliwszego od moich kulinarnych koszmarów sennych czyli azjatyckiego spaghetti z popiołem z krematorium (w postaci czarnych, sporych wiórów) podanego na obiedzie dla tajnych agentów u koreańskiego dyktatora (ale nie Kima! ten był b. przystojny) oraz udka niemowlęcia duszonego z cebulką, podanego na kolację wigilijną w obozie koncentracyjnym. 

Znajome wrażenie zagubienia, rozległe szkolne niewyspanie. Piasek pod powiekami, dyskomfort w żołądku. Wiesz, że masz podkrążone oczy, nawet bez patrzenia w lustro. Odklejenie od rzeczywistości, jakby się trochę wypiło albo przypomniało sobie złą wiadomość. Raczej to drugie: uczucie powierzchownego znieczulenia w parze z utrwalającym się lękiem.

Dzwoni dzwonek. Nie mogę znaleźć swojej klasy. Podchodzę do różnych ludzi, nie poznaję twarzy, chociaż niektóre są całkiem ładne. Do tej szkoły przeniósł się specjalnie dla mnie Piotrek, ale jestem na niego pogniewany, bo z jednej strony dziwnie się czuję z tym, że zadał sobie nieproporcjonalnie duży trud przyjścia tu za mną, a z drugiej jestem zazdrosny, bo siedzi w łazience i podrywa jakiegoś równolatka.

Wreszcie natrafiam na grupkę dziewczyn. Są ubrane w sukienki balowe jak na studniówkę, mają fikuśne fryzury i mocny makijaż. Popijają szampana z długich kieliszków.

– Ej, nie wiecie może, gdzie jest moja klasa?

Wskazują gestem na pozostałe dziewczyny siedzące i stojące w strojach wieczorowych. Rzeczywiście, poznaję. Ze zdziwieniem zauważam wśród tych osób twarze znane raczej z klubów niż z liceum, ale nie wnikam.

Wchodzę do klasy. Pracownia polonistyczna, nauczycielki jeszcze nie ma, na biurku leży otwarty dziennik. Koleżanki i koledzy już siedzą normalnie ubrani w ławkach częściowo ustawionych w podkowę.

Jest gorące popołudnie. Wstaję i pytam:

– Jaki my mamy miesiąc? Czasem nie sierpień?

– Nie, czerwiec.

– To już po maturach? Dlaczego jesteśmy w szkole?

Koleżanka prostuje:

– Bo mamy maj.

Inna poprawia:

– Mamy marzec, matury za pasem.

Kolejna uściśla:

– Tak, mamy kwiecień.

– Rany boskie, ja się w ogóle nie uczyłem. Ale zaraz, ja już to chyba zdawałem. Czy my tego nie zdawaliśmy?

Cisza.

– No, mówcie, ręka w górę, kto zdawał.

Wszyscy podnoszą ręce.

– A kto z was zdał tę maturę?

Zdecydowana większość podnosi ręce.

– To dlaczego teraz jesteśmy w szkole? Co to jest w ogóle za szkoła?

Koleżanka odpowiada z miną taką, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie:

– Sześcioklasowe technikum.

– Że co? W której jesteśmy klasie?

– Czwartej.

– Ale dlaczego?!

Agnieszka, która siedzi przede mną z nosem w zeszycie zapisanym wzorami matematycznymi, odwraca się i odpowiada rezolutnie:

– Bo daje to nam nowe możliwości zdawania na przykład fizyki, chemii na maturze.

– Ale po co?

– Żeby studiować na politechnice.

– To się kupy nie trzyma. Dobrze chociaż, że ty też z powrotem tutaj, Agnieszko.

%d blogerów lubi to: