– Dzisiaj sobota, imieniny…
– …Kota?
– Nie! Imieniny kokainy!
– Wszystko jedno. Ważne, żeby się rymowało.
– Dzisiaj sobota, imieniny…
– …Kota?
– Nie! Imieniny kokainy!
– Wszystko jedno. Ważne, żeby się rymowało.
– Wiesz, bo ja cię naprawdę lubię. Zwykle przekazuję to ludziom w sposób mniej werbalny, definicyjny – raczej pokazuję…
– A co, przynosisz w zębach zabitą mysz?
– Nie denerwuj mnie, bo zwrócę odkurzaczem to wszystko, co wczoraj wysprzątałem.
– Całkiem jak rumba dla kota.
– Jaka znowu rumba?
– No taka, o.
– Nie machaj mi tu rękami, tylko wytłumacz.
– No, jeździawka dla kota.
– Jeździawka? I co ona robi?
– I ona jeździ, i wyrzyguje na dywan kłaki.
– Zaraz, zaraz. A może tak od początku? Jak to na dywan?
– Jak wjedzie. Dziewczyny takie coś mają, to im sprząta.
– Taki odkurzacz samobieżny?
– Tak, to NASA wymyśliła, ale trzeba uważać, bo jak wjedzie na dywan, to zwraca to, co przedtem posprzątało.
– A ja myślałem, że to jakaś zabawka dla kota.
– No tak, bo kot bardzo by lubił na tym jeździć.
– Nie przepadam za kotami.
– Ja lubię. Są bardzo ludzkie.
– Jak dla mnie za bardzo. Idealną proporcję człowieczeństwa i zwierzęcości ma w sobie jamnik. Dość się człowiek użera z innymi ludźmi, po co mu jeszcze kot.
– Żeby był.
– Ontologiczno-teleologiczne uzasadnienie kota!
– Nie, po prostu żeby był.
– Ale po co?!
– Żeby nie trzeba było po niego dzwonić.
– Kilka lat temu odwiedzam zaprzyjaźnionego weta w celu przycięcia Garfieldowi pazurów, w poczekalni siedzi też dobrze już starsza, bardzo elegancka pani z żółwiem. Żółw jest spory i ma popękaną skorupę, sklejaną i łataną czymś tam. Od słowa do słowa poznaję zdumiewającą historię. Otóż żółw pochodzi z transportu, który Niemcy podczas II Wojny wysłali na front wschodni, okradzionego przez krakowskich kolejarzy. Żółwie (zapewne z Grecji) miały wzbogacić żołnierską kuchnię Wehrmachtu, zamiast tego zostały zjedzone przez Untermenschów. Nie wszystkie – ten został zaadoptowany przez krakowską inteligencką rodzinę. Na starość zaczęły mu się mylić kierunki i któregoś dnia spadł z balkonu willi na beton. Weterynarz skleił popękaną skorupę, teraz pani z żółwiem przyszła do kontroli. Kiedy mi to opowiadała, żółw defekował zgrabną strużką na jej elegancki trencz. – Widzi Pan, jak on się denerwuje! – skomentowała.
– Mój poprzedni kot to było Gerontko.
– Od Geronta? Wzięliście go, jak był bardzo stary?
– Nie, od Geronimusa. I on żyje.
– Naprawdę? Byłem przekonany, że nie.
– Żyje. Oddałem go do Grójca, bo nie mogłem się nim opiekować.
– Mam nadzieję, że mu tam dobrze.
– Pewnie tak. Był szczupły, ale teraz jest strasznie spasiony.
– Nowa pani go tak spasła?
– Nie wiem, czy go spasła, bo go ani razu nie odwiedziłem, bo go nie chciałem odwiedzać…
– Z nami spało sześć kotów i dwa psy i czasem dopchać się do właściwego tyłka było bardzo trudno.
Znajoma o sporym plastikowym kocie, którego przyniósł uczestnik współorganizowanej przez nią konferencji w ramach wyrazu wdzięczności:
– Wszyscy traktują go jak maskotkę i pytają „Co to kurwa jest?!”.
Pruszków miał kiedyś niezły herb. Koło zębate symbolizowało przemysłowy charakter tego dość młodego miasta (zakłady porcelitowe i fabryka ołówków), całość graficznie była solidnie pomyślana, zaprojektowana. Niestety, ulepszono i stary herb z tradycją zastąpiono nowym – konwencjonalnym rysuneczkiem bramy o trzech wieżach z dokomponowaną głową żbika (od Żbikowa, najstarszej części Pruszkowa). Niestety, żbik przypomina raczej wściekłego kota.
Rabbio obejrzał i komentuje radośnie:
– Kocurek jest obłędny. On tam w tej bramie sika!
– Ja, mój facet i kot. O jeden element za dużo.
– Pozbądź się.
– Którego?
– Pierwszego?
Jeszcze poczuć się trzeba
Z godzinę, dwie
W łóżku
Przytuliłbym się
Kicię mam
Anatomia człowieka
[wiadomość z fb, cytat dokładny z wersyfikacją włącznie]
– Ona ma dwóch kotów, którzy srą.