Jedna z dwóch wind ciągle ostatnio zepsuta. Druga, działająca, bezustannie w ruchu i zwykle wypełniona, zwłaszcza w okolicach południa, kiedy starsze panie kursują z wózeczkami na zakupy, listonosze dostarczają, a sprzątaczka przemieszcza się między piętrami. Długo się czeka i jedzie prawie zawsze w towarzystwie.
Dzisiaj cztery starsze panie, listonosz, nieogolony pan w czapce i ja.
– Pan na które?
– Na szesnaste, nacisnąłem.
– Ja na dwudzieste.
– Pan naciśnie na szóste, dziękuję.
– A pani na które? Na dziesiąte?
– Na dziesiąte, nacisnęłam?
– Ja nie nacisnęłam, ósme.
– Pani szybko naciśnie.
– Które to? Do widzenia.
– Do widzenia.
– A pani nie wysiada, dopiero szóste.
– Szóste? Aaa, człowiek przed tymi świętami taki roztrzepany.
– Ósme, ja wysiadam. Do widzenia.
– Do widzenia. Ale pani nie, pani nie wysiada.
– Nie dziesiąte?
– Ósme, mówiłam.
– Ja taka nieprzytomna! Co to ja… , a, że za wysoko, to nie dosięgnę…
– No tak, no tak…
– …No i pytałam, że może przyjdzie, toby to zaraz, a tak to jakoś tak się robi…
– Dziesiąte, pani wysiada.
– …I myślę, że zapytam, może by mi…
– Dziesiąte, pani wysiada tutaj!
– A, no tak, dziesiąte. To wesołych świąt! Czego ja mogę państwu życzyć. Czego życzyć… O, miłości! Miłości życzę!