Archives for posts with tag: Mina

– Znasz takie ćwiczenie na rozładowanie stresu? Trzeba zrobić zaciętą minę i z wściekłością wypowiedzieć słowo BĄBELEK. Wybuchasz śmiechem i napięcie mija.

– Znam, kiedyś działało. Ale odkąd pojawiły się madki ze swoimi bąbelkami, kontrast między wściekłym tonem a niewinnym znaczeniem słowa poszedł się grzebać.

– To co, idziemy?

– A nie lepiej zawołać taksówkę?

– No co ty, to dziesięć minut marszu.

– No nie wiem.

– Co to za mina?

– Przeciwpiechotna!!!

 

– Cecilia Bartoli to nie tylko mistrzyni fotoszopa. To jest koloratura!

– I to dramatyczna.

– Masz na myśli klasyfikację barokową?

– Nie, chodzi nie o to,  że robi takie miny.

 

 

– Nagle poczułem, że jak natychmiast nie pojadę chociaż na trzy dni do Włoch, to zwariuję.

– Myśmy wczoraj kupili, w dobrej cenie, bilety do Włoch. Na luty…

– Na razie robię, co mogę.

– Tyle w tym energii, mimo patologii zatok i krtani!

– Prawda? Bardzo też lubię to , głównie ze względu na efekt komiczny pt. „Mała dziewczynka pod postacią małego chłopca śpiewa obok dużej dziewczyny pod postacią wielkiej baby”.

– Ta babka robi takie miny i tak gestykuluje, że gdyby nie rozmawiała właśnie przez telefon, drąc się przy tym niemiłosiernie, można by pomyśleć, że posługuje się językiem migowym.

– Orrrany, widzieliście tego kolesia w szaliczku?

– Tego, co chodzi z taką wykręconą miną i z tym nosem, jak jakiś Francuz?

– Tak, to ten nadęty, co wygląda, jakby zaraz miał wysrać idealnie foremne croque-monsieur.

– Wtedy, kiedy stałeś z tą miną przy barze, poczułem, że on dla ciebie umarł.

– Tak było.

– To co on ci teraz przeszkadza, skoro umarł?

– A kto lubi przebywać z trupami?

– Lekarze lubią.

– Pisarze też w sumie. Ale ten trup jest zbyt świeży.

Stłukłem kubek, mój ulubiony, kupiony z Mmm tuzin lat temu, zanim jeszcze zamieszkaliśmy razem, wyłowiony za psie pieniądze na przecenie, na wagę. Ciepłobrązowy, pojemny, smukły, proporcjonalny, z białym gładkim wnętrzem wywijającym się ku krawędzi. Włosi brzeg naczynia nazywają labbri – usta, tak samo jak brzeg rany.

W podobny sposób rozbiłem niedawno bardzo ładny dzbanuszek do mleka ze sklepu wszystko za pięć złotych. Jeden i drugi spadł na podłogę przy odstawianiu po umyciu na suszarkę. Przeceniona równowaga, środek ciężkości nie tam, gdzie trzeba, trochę mokro, ślisko. I leci.

Kubek spada, patrzę przez chwilę, jakbym zastanawiał się, czy nie powinienem zlekceważyć, przełknąć, wyjść, zostawić, ale – nie wzdychając chyba – przyklękam, żeby pozbierać skorupy. Są duże, mają bardzo ostre krawędzie. Minę muszę mieć niepewną; przykucnięty, ociągam się z sięgnięciem po kawałki. Nie jest mi smutno, nie jestem zły. Jestem co najwyżej zdziwiony.

– Coś pękło?

Patrzę na niego trochę nieprzytomnie, trzymając w rękach kawałki potłuczonego naczynia, i nagle dociera do mnie, że powinienem i, co ważniejsze, mogę odpowiedzieć:

– Nie, złożyło się.

Jest taki chłopak, który sam znakomicie określił swoją minę i w ogóle sposób bycia jako:

Przepraszam za wszystko i boję się.

Myślę,  że to wiele wyjaśnia.

– Ej, weź, puść coś normalnego.

Ci, co używają takich słów, to lubią dawać pedałom w mordę.

 – Pierwszy raz trafiłem na Minę, gdy…

Mina, skądinąd nierówna, bywa bardzo ciekawa. Warto wspomnieć chociażby spopularyzowaną przez Luz Casal piosenkę Un año de amor (w Wysokich obcasach Almodovara):

w pierwotnej wersji Un anno d’amore:

Oraz późną, nostalgiczną, schyłkową, w nieco mahlerowski sposób symfoniczną piosenkę Ma come hai fatto:

Ma come hai fatto a trasformare il tempo

in un’attesa di rivederte

no non ha senso questa mia vita

e più ci penso e più è un filo

nelle tue mani

%d blogerów lubi to: