– Co robisz?
– Robię siki.
– Teraz? Siedząc w fotelu?!
– No. Uwolnię je w łazience. A teraz je robię.
– Co robisz?
– Robię siki.
– Teraz? Siedząc w fotelu?!
– No. Uwolnię je w łazience. A teraz je robię.
– Powiedziałeś „mikcja”, a co ty wiesz o medycynie?
– Dość, żeby powiedzieć „mikcja”.
– Spoko, no to dlaczego po piwie się sika?
– Bo objętość płynu jest spora, alkohol zwiększa diurezę, lupulina jeszcze bardziej…
– A możesz opisać te mechanizmy dokładniej?
– Ej no, ja umiejętnie rozkładam nogi, ale wjechać musisz sam!
– A jak się poprawnie wymawia po duńsku „Kierkegaard”?
– Śirkegor.
– Brzmi jak „siurkiem go”.
– Mniej więcej.
– W sumie pasuje mi to do jego filozofii.
– Że jest taka zwiędła i siurkowata?
– I raczej do olania.
– Krew mnie zalewa, jak widzę te zdjęcia, a jeszcze większa mną cholera trzęsie, jak przechodzę przez Teatralny. Dlatego się stamtąd wyniosłem. Żeby zdrowie psychiczne ratować.
– Bardzo chciałbym powrotu tamtych drzew i gazonów. Przecież były takie plany. A parking – pod ziemię. Bo być tam musi. Czy chcemy czy nie.
– NIEMOŻNABOTAMJESTMETRO. WWARSZAWIENIEMOŻEBYĆDRZEWBOJESTMETRO. WARSZAWACAŁAUSIANAROZLEGŁĄSIECIĄMETRA!!! !!! !!!
– NOTAMNIEMAAKURAT.
– ALEBĘDZIE!
– WSZĘDZIEJESTMETRO. METROWARSZAWSKIEPIĘCIOMARZEKAMIHADESU!
– Będzie albo nie będzie, może Hanka już zwróciła podziemia jakimś posiadaczom tytułu do przedwojennej wygódki, która stała przy Moliera i nie ma, przepadło, koniec, umarł w butach. Dlatego nie może być parkingu podziemnego.
– Może tam akurat była jakaś piwnica na ziemniaki? I ktoś się upominał o.ziemniaki, ale zgniły, więc w nagrodę pocieszenia dostanie podziemną działeczkę?
– Właśnie! A pradziadek kogo innego pierdział kiedyś obficie, więc w duchu Ducha Świętego Hanka powinna oddać prawnukom przestrzeń powietrzną nad Warszawą.
– A czyjaś babka na anemię piła herbatkę z pokrzywy, a pokrzywa moczopędna, to należy oddać wodę z Wisły.
– Zabiorę lepiej czapkę.
– Bo?
– A nie wiem, a bo ktoś mi nasika?
– Ja nasikałem koledze do czapki.
– Serio? Kiedy?
– Jak byliśmy w liceum. W zimie.
– Dlaczego?!
– Bo opluł łabędzia, to mu nasikałem.
Kubatura gigantycznego holu ponoć większa niż watykańskiej bazyliki Św. Piotra, budowla szczodrze ozdobiona kolumnami oraz posągami rzymskich i greckich prawodawców. Marmury, kute żelazo, a na szczycie ogromna złota kopuła, która góruje nad miastem, tym bardziej że gmach zbudowano na wzniesieniu. Taki sąd mógł sprawić sobie tylko naród, który ma na sumieniu przynajmniej jedno większe ludobójstwo, mówię; na sumieniu albo w planie, poprawiam się w myślach. Do samego środka wejść nie można, krążymy więc wokoło i po dostępnych arkadach. Wołam: „Hejhoo!”, ale echo nie odpowiada; pewnie woli trzymać gębę na kłódkę. Nawet tynk, który próbuje uciec z osypujących się sufitów, chwytają metalowe siatki. Między statuą Demostenesa a figurą Cycerona leniwie płyną wieki i strużka moczu. W powietrzu nieomal czuć paremie; wydają się namacalne, twarde i zimne jak posadzka, na której u podnóża monumentalnych schodów śpią bezdomni.
– Can we take a pee break?
– Have you heard of omorashi?
– Is he a writer or what?
– Będziecie uprawiać seks?
– Tak, wyuzdany! A potem nasikamy na siebie!
– Nawzajem?
– Tak!
– Nigdy tego nie robiłeś, prawda?
– Noo, nie.
– Noo.
*
– Ja jestem lepszy, bo jestem aktywny. A ty?
– Ja pasywny, a ty gorszy, bo musisz grzebać.
*
– Ciąg jest formą funkcji.