– Dawna dewiza Orderu Orła Białego brzmiała: „Pro fide, rege et lege”.
– Czytaj: „Za bidę, nedzę, ale za kolegę”?
– Dawna dewiza Orderu Orła Białego brzmiała: „Pro fide, rege et lege”.
– Czytaj: „Za bidę, nedzę, ale za kolegę”?
– Szkoda, że dzień żałoby narodowej w Polsce nie jest przynajmniej dniem wolnym od pracy.
– Jeszcze większa szkoda, że dzień pracujący w Polsce nie jest wolny od żałoby narodowej.
– Chłopcy, czas na emigrację, albo powiedzenie, że ktoś jest nagi.
– W tym kraju nikomu to nie przeszkadza. Mógłby być nagi choćby i do kości – i tak by to nikogo nie ruszyło. Albo wręcz jako kościotrup narodowy zostałby objęty specjalną ochroną i postawiony na piedestale.
– Zaraz lecę na koncert do Iranu.
– O, do Iranu! Nie zgwałcą cię tam?
– Troszkę się obawiam tego wyjazdu, z wielu względów. Jadę grać koncert z okazji… stulecia…. niepodległości…
– Ja też bym się obawiał… trochę… Ale wiesz, tam facetom nie trudno o powodzenie. Pod warunkiem, że mają zarost. Zobacz, co ostatnio przeczytałem o wąsatej łamaczce męskich serc.
– Więc jako mężczyźni mamy tam bardzo do przodu!
– Czytałeś? Trzynastu chłopa się dla niej zabiło! Z miłości i pożądania!
– Wysłać tam Krychę Pawłowicz, to cały naród się powiesi!
– Słyszałeś? W operce zrobili wystawę „Paderewski. Anatomia geniuszu”.
– Ta, raczej antynomia…
Coś nas podkusiło, żeby wrócić do domu późnopopołudniowym spacerem przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, Stare i Nowe Miasto. Idziemy.
Jakoś przed Bristolem pierwsza wystawa, jakby fragment torów kolejowych oklejony jakimiś brudnymi szmatami. Z opisu dowiadujemy się, że to szeroko pojęte Gloria Victis, i to pod patronatem podsekretarz stanu w MKiDN Wandy Zwinogrodzkiej (dobrze, że nie pod honorowym patronatem pani Joli z sekretariatu albo pana Edka z administracji). Parę kroków dalej kolejna wystawa, tym razem większa i bardziej błyszcząca, a zatem niewątpliwie znacznie bardziej atrakcyjna, coś o setnej rocznicy niepodległości, choć stylistyką glamouru z lat dziewięćdziesiątych pasowałaby raczej do trzydziestolecia transformacji. Niedaleko, po drugiej stronie ulicy, wystawa pod tytułem SOLIDARNI, trochę dziwnym, skoro poświęcona jest bynajmniej nie latom 80., tylko Marcowi ’68. Tablice pamiątkowe i krzyże z brzóz pod pałacem namiestnikowskim, klasyka. A zaraz dalszy ciąg wystawy niepodległościowej.
Kiedy myślimy, że już starczy tych wystaw, to przed Świętą Anną jeszcze spora wystawa o Janie Pawle II, dziwny tunel, na zewnątrz biały, wewnątrz czerwony, jakby jakaś macica Matki Polki, z której dobiegają sakramentalne słowa „…ziemi. Tej ziemi!”.
Zbliżamy się do Zamku królewskiego. Znad naszych głów dobiega jakiś furgot, hurgot.
– A to co znowu za dźwięk?
– Helikopter leci, patrz, tam.
– Uff. Bo już myślałem, że to z Zamku nadają odgłosy hitlerowskich nalotów…
– Wygląda na to, że zdaniem większości ankietowanych słowa hymnu narodowego napisał Dąbrowski. Oburzające!
– A czemu tak myślą?
– No… Bo jest „Marsz, marsz, Dąbrowski” w tekście przecież.
– Aaa, ja tam tych słów nie znam, to mi się nie myli!
– „Zawaliliśmy, ale nie stać nas było na więcej” – bije się w piersi któryś tam piłkarz.
– Jak nie było stać, to po co było brać? To znaczy: grać. Jak kogoś ciągle nie stać, a mimo to ciągle bierze, to albo kradnie, albo się zadłuża. Zadłużeniu jednak można położyć kres – w którymś momencie bank nie udzieli kolejnej pożyczki. A za kradzież można pójść do więzienia.
– Całe szczęście Polska jest bogata, moralnie wyrozumiała, a sponsorzy cierpliwi, więc braniu, graniu i przegrywaniu nigdy nie będzie końca.
– Jedna po drugiej, dwie reklamy: samochodzik i korniszony. W obu ta sama ilustracja muzyczna: Marsylianka.
– A czego się pan spodziewa po kraju, którego godłem nie jest orzeł, jedno- bądź dwugłowy, niedźwiedź, lew, gryf czy inne dostojne zwierzę, tylko kogut!
– No, jasne przecież: że będą piać i gdakać.
– […] Ogon [kury] sterczy nad wydatnym kuprem jak za duży kapelusz w złym guście: Jej rzadkie chwile uniesienia, kiedy staje na jednej nodze i zakleja okrągłe oczy błoniastymi powiekami, są wstrząsająco obrzydliwe. I w dodatku ta parodia śpiewu, poderżnięte suplikacje nad rzeczą niewypowiedzianie śmieszną: okrągłym, białym, umazanym jajkiem. […]. I to nie byle jakim jajkiem, bo u nich to jest ŒUF COCOTTE!
– W kraju nad Wisłą nie do pomyślenia…
– Tak, nad Wisłą się raczej warczy.
– W MKiDN trwają właśnie prace nad wprowadzeniem Statusu Artysty.
– W ZSRR byli artyści narodowi, zasłużeni artyści narodowi, zasłużeni artyści Sowietskowo Sajuza i jeszcze tam jacyś…
– Do dziś są, tylko teraz tytuł ma Rosję, a nie Związek w nazwie. W postsowieckich republikach to też zresztą funkcjonuje do dziś: Narodowy Artysta Kirgistanu itd.
– U nas w sumie też to jest. Tylko nazywa się „profesor sztuki”.
– Czemu lektor w tramwaju mówi „Warsaw Rising Museum”? Myślałem, że „powstanie” to uprising, a rising to takie… No, zwykłe wstanie.
– No, bo Polska wreszcie wstała z kolan.
– Ten nasz orzeł biały jest jak jakaś taka niewielka ozdobna kurka; regularnie w Warszawie są wystawy drobiu, a na nie takie różne dziwadełka hodowcy przywożą, całymi klatkami! – przeurocze niektóre.
– Też obstawiam drób hodowlany! Na takich skrzydłach daleko nie poleci.
– Nie rozumiesz … Te skrzydła były specjalnie krępowane, żeby nie urosły. Wrodzy ojczyźnie i bez boga w sercu ludzie je krępowali, żeby zniszczyć orła, a ten mimo wszystko bohatersko podrywa się do lotu. Taka jest moja analiza ikonograficzna tego powstańczego cuda.
– To bardzo ciekawe, jak krępowanie skrzydeł wpływa na perystaltykę – ten kurak ewidentnie cierpi na zatwardzenie!
– Już Krzywousty miał coś podobnego. Jest teoria („teoria migracji”) głosząca, że Słowianie wywodzą się od australijskich Aborygenów. Przypłynąwszy na tratwach do ujścia Odry i Wisły przywieźli ze sobą swoje totemy rodowe, w tym totemy wyobrażające strusia emu i nielota kiwi. Zwolennicy tej teorii dzielą się na dwa odłamy. Jedni twierdzą, że orzeł Krzywoustego powstał jako wynik kontaminacji orła ze strusiem inni optują raczej za kontaminacją orła z kiwi. Z kolei wedle „teorii autochtonicznej” jest to jednak swojski drób domowy. Na to mógłby wskazywać fakt, że temu zwierzęciu wystaje z kupra coś, co mogłoby być rożnem. To sugeruje kaczkę, kurę, ostatecznie swojską polską gęś domową.
– Będziemy się brandzlować do upadłego tymi pożalsięboże podbojami Piastów i ich państewkiem, które ledwo rozkręcili, to już rozpieprzyli, żeby zapomnieć, że potem przez sześćset lat była bida z nędzą.
– Nie no, jeszcze Jagiellonowie byli.
– No, toć mówię. Połowa XV wieku. Teraz jest prawie połowa XXI.
– No… Gdyby nie Sasi…
– …to tu byśmy szczekali dupami jak na Ukrainie.
– Wśród eksponatów znalazła się „Branka” Grottgera.
– A to dobry obraz?
– Rzadko który jego obraz jest dobry. On po prostu pasował do onyksowej biżuterii, więc się wypromował.
– Ja tam w babie najbardziej lubię to, co na zewnątrz.
– Jakiej babie?!
– Wielkanocnej, oczywiście.
– Ja najbardziej lubię sam miąższ.
– Ja lukrowany wierzch. Bo dla mnie środek jest taki „no i? gdzie reszta?”. Muszę mieć coś do tego więcej.
– Mi wystarczy z masłem.
– Co za chałczane zwyczaje. To jest chałkizacja polskiej baby!
– Weź mi go stąd. Krakowsko-wileńska dziadyga. Te dziadygi warszawsko-lwowskie to nie ma co porównywać, o niebo lepsze!
– Ale przecież nie dyskwalifikuje nikogo to, skąd pochodzi. Dyskwalifikuje dopiero to, jak bardzo się z tym miejscem obsesyjnie utożsamia.
– A gdzie on się w ogóle urodził?
– To pan szanowny nie wie, gdzie się On urodził? On? Nasz Memling polski, nasza Dama z łasiczką, nasz portret młodzieńca?! Innego portretu młodzieńca nie będzie!
– Kogut jako jeden z symboli narodowych Francji to chyba najszczersza rzecz, jaką Francuzi kiedykolwiek wymyślili.
– Dlaczego akurat najszczersza?
– Bo inne narody mają lwy, czasem skrzydlate, orły, czasem dwugłowe, byki, różne dumne zwierzęta, albo przynajmniej urocze, jak jaskółka, kiwi czy inny rajski ptak. A ci mają koguta. W sumie dość żałosne zwierzę, które głównie bezpotomnie gwałci kury, drepcze w łajnie i drze się głośniej, niż powinno, i nawet latać za bardzo nie umie.
– A widziałeś, że wśród narodowych zwierząt symbolicznych Wielkiej Brytanii jest… buldog?
– To po Churchillu.
– Wygrywamy!
– „My” czyli kto?
– My!
– Gracie w coś teraz? Nie zauważyłem.
– Nasza reprezentacja wygrywa!
– Nie moja.
– It’s not your cup of tea?
– It’s not my bucket of shit.