– Dawna dewiza Orderu Orła Białego brzmiała: „Pro fide, rege et lege”.
– Czytaj: „Za bidę, nedzę, ale za kolegę”?
– Dawna dewiza Orderu Orła Białego brzmiała: „Pro fide, rege et lege”.
– Czytaj: „Za bidę, nedzę, ale za kolegę”?
– I tak ten niebywale mnie kiedyś wzruszający poeta wszedł w charakterystyczny dla wielu zasłużonych polskich twórców okres cynicznej produkcji, odcinania kuponów i watencji starczej*.
– Co w praktyce oznacza, że wali takie „suche pierdy z octem”, setny raz przemielone tę samą mizoginię i barową filozofię znad kieliszka.
– I pewnie jest wielu dwudziestopięciolatków, którzy to kupią i uwierzą, że koleś odkrywa. Atlandydę, czy co tam się odkrywa.
– Amerykę.
– Ja bym tu jednak pozostał przy Atlantydzie.
———————————————–
* Watencja starcza – zob. słowniczek.
– Byłem w Paryżu na „Sinobrodym” według Warlikowskiego. Publika padła na kolana.
– Warszawscy klakierzy nie mogą paść przed Trelińskim na kolana, bo już leżą przed nim krzyżem.
– A wiesz, że nie wiem, co to są piargi?
– Poważnie?
– No nie wiem. Wiem, że są żleby i piargi. Limba i kosodrzewina.
– To są takie…
– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tego absurdu polskiej szkoły. Za późno, dwadzieścia lat za późno. A do tego boksyty. Wiesz co to są boksyty?
– Nie wiem.
– No właśnie. Olimpiady z geografii, kucie, szczucie i wszystko, i wykute masz na mapce, gdzie te cholerne boksyty. I co z tego? Gówno wielkie z tego.
– To coś z żelazem chyba…
– Nie z żelazem, sprawdziłem sobie, dziesięć lat po skończeniu szkoły sobie sprawdziłem, się dowiedziałem, co to są te pieprzone boksyty. Krasy, uedy, wadisy i golfsztromy. Belfry z błędnym wzrokiem, zonanizowane tym bełkotem, otępiałe, kiedyś z pylicą płuc od kredy w powietrzu, dziś na haju od tych markerów do tablic, całe w niezdrowych rumieńcach na punkcie zmieniających się granic i procentów wydobycia błota z bagna w piątym świecie, ze stolicami państw świata klekoczącymi w pustej przestrzeni między uszami, z rocznikiem statystycznym na pulsującym podołku, z najdrobniejszymi dziurami na mapie polski za paznokciami, zaimpregnowane tymi pierdołami – i nie widzą, że my nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, i też impregnujemy się tą ich zwiędłotą, tępotą, miernotą, i mechanicznie powtarzamy te terminy, które same z siebie są tak biedne, tak pegieerowskie, socrealistyczne, tak siłaczkowe, że nic tylko do ziemianki i żryć kartofli. „Uzupełnij mapkę, zaznacz pierdzirzeczkę, smródkę zapyziałą między Zadupiem a Wypizdowiem, i oznacz długość i szerokość”, i bezdenną płytkość oznacz. Piargi i boksyty, kurwa, tyle lat w szkole, a ja latami nie wiem i nie wiem, co to są te piargi i boksyty, jak krew w piach, zaiwaniają, ględzą o tym, piargi, boksyty, boksyty, piargi, te baby, dziady od geografii, jęczą, nudzą, piardżą. I tyle z tego.
– I są jeszcze namorzyny…
– No i co po tej Idzie? Parę ładnych kadrów i dobrzy aktorzy, o ile akurat słychać, co mówią. I tyle.
– Ładne zdjęcia, to prawda.
– Ale to za mało jak na cały film. I ten morał, że przeczysta nowicjuszka, zakosztowawszy rozkoszy ziemskiego życia, wraca jednak do boga. Maszerując w habicie przez kartoflisko przy akompaniamencie Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ w tempie defiladowym.
– Najwyraźniej ta transkrypcja fortepianowa, chyba Busoniego, to jest aktualnie taki kawałek Bacha, który obowiązkowo musi być w filmie. A najciekawszy wątek, czyli sędzia, ucięty – ex machina. A przecież ona powinna się zaangażować w sprawę restytucji…
– Śmiech śmiechem, ale to jest denne, że ją tak uśmiercili bez wyjaśnień.
– Wygodne. Zamiast prowadzić i konsekwentnie budować postać, zrzuca się to na widza. Żeby on załatwił to za twórcę.
– To bardzo przemyślne. Bo jak się człowieka w coś wciągnie, jak się odbiorca zaangażuje, to wcześniej czy później zacznie mu się podobać. I to wcale nie dzieło, nie; tylko własna aktywność odbiorcy, jego twórcza działalność zamiast działalności twórczej autora.
Platforma cyfrowa – jakieś 60 zł miesięcznie (nie moja, to nie wiem)
Liczba ładnych kadrów w filmie Ida – spora
Realizacja dźwięku, dzięki której nie da się zrozumieć połowy dialogów – bezcenna
– Dział promocji Chóru Filharmonii razem z działem promocji Chóru Opery to dwie legendy światowego chóraoptymizmu.