Archives for posts with tag: niedosłuch

– Dasz radę to przeczytać?

– Z tej odległości? Żartujesz! Nie te lata.

– Oj tam. Ja wprawdzie przeczytam, ale gdyby ktoś mnie to przeczytał na głos, tobym nie dosłyszał.

– Ktoś napisał, że nazwiska najlepszych współczesnych poetek polskich kończą się na „k”.

– Co mówisz? Jakie słowa na „k”? Kto tam znowu kogo obraża?

– Ciekawe, czy publiczność wstanie, jak w preludium symfonicznym „Polonia” Elgara będzie ten fragment z hymnem polski.

– Mam nadzieję, że nie.

– A ja, że tak. I też wstanę. I będę hajlował. Hajlował dla Niepodległej, oczywiście.

*

– Swoją drogą to jego lordowska mość sir Elgar, zamiast wzruszać się Paderewskim i pisać ten minoderyjny medley pod tytułem „Polonia” mógł napisać uwerturę koncertową „Irlandia”,  wariacje na temat „Tasmania”, a w ogóle to najlepiej oratorium „Kompania Wschodnioindyjska” .

– W sumie szkoda, że sir Elgar nie dożył drugiej wojny światowej. Mógłby też skrobnąć poemat symfoniczny „Jałta”.

*

– A ten bis to co to było? Też jakiś Elgar?

– No, może któraś kompulsja starcza.

– Heh, kompulsja starcza?

– Powiedziałem „Pomp and circumstance”, ale w sumie na jedno wychodzi.

 

 

– …nagle.

– Co nagle?

– Zmarła.

– Co nagle, to po diable. Nie chować w poświęconej ziemi.

– Opowiadałeś mi chyba, że pan X niedosłyszy…

– A niedosłyszy?

– Sam mi mówiłeś.

– Nic podobnego.

– No to może o kimś innym mi mówiłeś, że niedosłyszy.

– O kim ja mogłem… A nie, wiem! Mówiłem ci o pani Y, że cicho mówi!

 

 

[Dwie wyborne sytuacje przeżyte i spisane przez Futurosioła, które publikuję za jej miłym przyzwoleniem. Po raz kolejny dzi(ę)kuję!]

Wczoraj za to robiłam zakupy na bazarze u przygłuchego dziadka. Poprosiłam go o jedną cukinię
– Jedną? – zapytał nieco zdziwiony.
– Jedną. – potwierdziłam.
Kiedy on po nią poszedł, oddałam się rozmyślaniom, jakie jeszcze warzywo jest mi potrzebne, aż w końcu uśmiechnięty dziadek przyniósł mi w foliówce jedną brzoskwinię.
– Ale ja prosiłam o jedną cukinie!
– Proszę?
– O jedną cukinię prosiłam! – i wskazałam w kierunku skrzynki z cukiniami.
– Moreli? – już się dziadek wyrwał z foliówką do skrzynki moreli, co się obok cukinii znajdowała, a ja za nim. W końcu bardziej na migi zrozumiał, że chodzi o cukinie, a pozostałe warzywa już sama mu podawałam.

Jednak mistrzostwo świata w niewyraźnym mówieniu osiągnęłam pewnego razu w osiedlowym warzywniaku.
– Poproszę jabłko – poprosiłam.
– A co to jest? – odpowiedziała zdumiona sprzedawczyni.

– Może moglibyśmy skorzystać jakoś z naszych wad?

– Jakich?

– Wzroku, słuchu. Ty jesteś półślepy, a ja półgłuchy.

– No tak, to razem bylibyśmy jednym niepełnosprawnym, który miałby bilet za darmo, a drugi byłby sprawny…

– Więc wchodziłby za pół ceny jako opiekun!

– A którą stronę masz gorszą?

– Lewą.

– Ja też lewą. To jak byśmy stali do siebie?

– Boko-tyłem. Ja do twojego prawego oka swoim prawym uchem. A chodzilibyśmy bokiem, jak krab, żeby żadnego z nas nie dyskryminować.

 

 

– Dlaczego twierdzisz, że nienawidzę twojej poezji?

– Bo jak wychodziłeś, to powiedziałem coś o łzach i warzywach, a ty powiedziałeś, że jestem głupi.

– Coś o łzach i rynnach.

– O bakłażanach.

– Aha. Weź jeszcze pod uwagę, że ja przecież jestem trochę głuchy.

– „Bakłażany niepamięci zalały się łzami wspomnień”.

– A może wspomnieniami łez?

– Nie wiem. Nikt mi nigdy nie ukradł telefonu, a nawet bym się cieszył.

– Nie pojmuję fenomenu Marleny Dietrich. Skąd taka kariera? Dlatego że Hitlerowi robiła?

– No chyba wręcz przeciwnie, ona działała przeciwko, w ruchu oporu. Żydów ratowała.

– Katowała?

– Tak! Swoimi piosenkami i filmami!

– Aha.

– Poza tym ona razem z tą drugą…

– Garbatą Gretą?

– Nie, tą drugą, z Francji…

– Gretą Piaf?

– One jeździły i dawały żołnierzom na froncie…

– Dupy?!

– Nie, koncerty!

– Swoją drogą z Edith Piaf toby byłą niezła perwersja.

– No tak, Dietrich to przynajmniej miała dużego fiuta.

– Przychodzi do mnie kiedyś pacjent, taki mocno starszy, siada, rozdziawia się, widzę, że nie ma założonej częściowej protezy i pytam: „Pan nie wziął protezy?” – a ten nic. To drugi raz go pytam, bo pewnie niedosłyszy: „Protezy pan dzisiaj nie założył?”. Znowu nic. No to trzeci raz pytam „Proteza została w domu, tak?”, a on mi na to zdziwiony i lekko zdegustowany, że zawracam mu głowę i wypytuję o życie osobiste: „A co pani, nikogo nie ma w domu!”.

– I wie pan, wysłała go do laryngologa i napisała na skierowaniu przypuszczalne rozpoznanie, ale bardzo niewyraźnie. On miał niedosłuch, a laryngolożka też niedowidząca, więc przeczytała, że chodzi o błędnik. I sadza go na krześle, kręci nim dookoła, potrząsa nim, coś tam mu macha przed oczyma, a on przerażony. To lekarka patrzy drugi raz uważniej na skierowanie, a tam, że niedosłuch. Więc pochyliła się nad nim i ryknęła mu do ucha, niby szeptem: „JEDEN!!! No i co pan usłyszał?”

– Weź ty może naprawdę pojedź znowu do tego instytutu słuchu.

– Śmiej się, śmiej. W sumie jak ogłuchnę, to będzie taniej, bo nie będę chodził na koncerty. Albo przeciwnie – dostanę posadę recenzenta muzycznego w „Wyborczej” albo lepiej „Rzeczpospolitej”. Ty będziesz występował w filharmonii jako moja… „żona” i będziesz mi relacjonować, co słyszę, a ja potem o tym napiszę.

– Będę darł ci się do ucha: „Teraz grają głośno!”, a potem: „A teraz grają bardzo ciiichooo!!!”.

Mrówkodzik: Jak masz na imię?

Dresik: [mówi niewyraźnie]

Mrówkodzik: Jak?

Dresik: [znów niewyraźnie]

Mrówkodzik: Magiel?

Dresik: Magiel.

Mrówkodzik: Magiel!?

Dresik: Daniel!

Mrówkodzik: Masz zapalenie zatok?

Dresik: Nie, jestem naćpany.