– Okej, możemy się spotkać, ale czemu takim świtem?!
– Jakim znowu świtem?
– Czternasta to świt; no, może poranek. Nie pamiętam, kiedy spotkałem się z kimś towarzysko przed wieczorem.
– „Rano trzeba wstać, rano to jest tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie”. Więc przykro mi, ale świt jest przed 14.
– A cóż to za ontologia. „Świt jest przed 14.” Gdybym miał wszystko jak wszyscy, to teraz rozmawialibyśmy o Rihannie i „Na Wspólnej”. Czyli nie rozmawiali wcale.
– Tyś się chyba jeszcze z Polskim Komitetem Normalizacyjnym nie przywitał.
– Mam luksus mienia go tam, gdzie polska norma nie dochodzi.
– Sobie rozmawiaj nawet o „Trudnych sprawach” czy o „Kardashiankach”, mnie za jedno, ale pewien fundament musi być. Żeby nie 1993, tobym ci tą polską normą naprostował kręgosłup.
– Chyba nie zrozumiałem…
– W 1993 Polskie Normy przestały mieć charakter obowiązującego prawa. Od tej pory ich nieprzestrzeganie nie ma konsekwencji karnych. Są dokumentami dobrowolnego stosowania, o ile prawo nie stanowi inaczej.
– Uff, ulżyło mi! Nie wsadzą mnie do kicia za niesłownikowe idiosynkrazje!
– Niestety, żaden słownik w tym kraju nigdy nie miał charakteru normy. To jeszcze smutniejsze niż rok 1993.
– Hm, język powinno się normować na zasadzie autorytetu bardziej niż prawa. Jak pomyślę, jakie ustawy językowe napisałyby nam Kłosińskie i Jadackie tego świata, to wolę mieć burdel. W ogóle bardziej nęcą mnie chyba burdele niż obozy.
– Co do burdelu i obozu to już chciałem powiedzieć, że ani w jednym, ani w drugim nie byłem, ale potem sobie przypomniałem, że mieszkam w Polsce i to jest trochę burdel, a trochę już obóz.