– Avec plaisir, ma chérissime! – odparła ordynatowa i wtarła w dziąsła ćwierć uncji tabaki, popijając półkwartą trójniaka, w nadziei, że od jej tchnień niejeden parobczyk straci rezon, a może i przytomność.
Niniejszym pomieszczam fragmenty książeczki, znalezionej w mieszkaniu, będącej niegdyś własnością dziadka obecnego właściciela.
Jest to minipowieść, czy może raczej nowela erotyczna, nieznanego mi autora nazwiskiem Philippe de Jonas pt. Wieczory generała, przeł. Marek Puszczewicz, wyd. Prolog, 1993. [Interpunkcja cytatów oryginalna.]
Książka jest dziwna. Krótka, nierówna, koncepcyjnie mało spójna. Przypomina skrzyżowanie motywów z Pornografii Gombrowicza, stylistyki Zdeptanego kwiatuszka Firbanka, dosadności Żywotów pań swowolnych Brantôme’a i konstrukcji taniego powieścidła pisanego bardziej ku pokrzepieniu lędźwi niż serc.
A pomieszam, gdyż kilka z tych fragmentów jest śmiesznych, a kilka wcale niegłupich. Najpierw śmieszne, potem te trafniejsze.
Cóż cię upoważnia, kobieto niskiej kondycji, o śmiesznej, prowincjonalnej fryzurze, do szperania w plisach spódnicy generalskiej córy! […] Zabieraj natychmiast język z tabernakulum, które bezcześcisz!
*
W kuchni, gdzie [dwunastoletni] chłopiec zanurzał swój rogalik w miodzie, za kredensem stał wściekły i rozgoryczony parobek, który szybko i ciężko sapał. Chłopiec ujrzał go dopiero, gdy ten skoczył na niego. Parobek stłumił jego krzyk twardą dłonią. Drugą ręką ściągnął majteczki i wysłał na zwiady dociekliwy paluch, po czym odwróciwszy dziecko, przyjął postawę stosowną, by dokonać na nim najstraszliwszego wymuszenia.
*
Wolę małżowinę niźli k… (w tym miejscu gra słów nieprzetłumaczalna na francuski, więc tym bardziej na polski).
[sic! – przypis tłumacza wpisany w tekst!]
I moje dwa ulubione fragmenty:
Któż bowiem może być bardziej skłonny do czułych ustępstw, niż dusza jeszcze drżąca po wielkich żalach?
*
Sądząc po [jego] upodobaniu do poniżania mnie powinnam zgadnąć, iż pewnego dnia będzie szukał własnego upodlenia.
ordynatowa Podtworecka:
wsze białogłowy podziwiały jego mocarne namęża, poznaczone sinymi powrozami żył i wyboistymi wysoczyznami muskułów. niejedna wiele by dała, by móc mu się ponaprzykrzać.
hrabina Roletti:
…jego namęża gwałtownie nabrzmiały i rzekł „jedziesz suko rączką”. albo jakoś tak podobnie. w każdym razie to, co rzekł sprawiło, że poczuła się przyjemnie zbrukana, czyli poczęła odczuwać coś, co w lacanowscy psychoanalitycy nazywają „juissance”.
ordynatowa Podtworecka:
tylko nielichy żwisans możebien był wytruchlić feblesy z żony fabrykanta Wanzmachera; ato k’temu nieraz rada sprowadzała sobie fabrykantowa rosłego fornala, którego szerokie plecy i przekrwione namęża wprawiały ją w stan błogiego zohydzenia, takiego jak wówczas, gdy ksiądz kanonik podczas nieszporów ją TAM koniugował. po łacinie, oczywista.
a o ktorej jest nocny, to ja wiem. niech mnie florcia nie poucza – zadeła sie burmistrzowa. – juz jesli taka wola moja, to i wolant odkryty ze stangrytem, i dylizans w czworke przezony zamowie, a chocbyc w srodku nocy! – wydusila, a oczy wychodzily jej z otoczonych waleczkami tluszczu orbit. – niech sie jeno ta swolocz, ta zydowina, ta baronessa krajstowna decyda, bo i nie do smiechu jej bedzie, jesliz za moja sprawa sedzina Gręglodzka nie zaprosi jej na raut z okazji prapremiery reprintu reedycji jej najnowszego tomiku pt. „Nabrzmiałe namęża – ja się nadwerężam”.
hrabina Roletti:
ale ona nie wie
ordynatowa Podtworecka:
podda sie mej woli, takem ja omotala moim autorytetem, darem przekonywania i frywolitkowymi ponczochami!