– No, mój drogi. Miarka się przebrała.
– A za co?
– Za kobyle caco!
– Ja czasem myślę, że jesteśmy za grzeczni. Nie rozpychamy się łokciami, i mamy placek. A raczej tego placka nie mamy, tylko patrzymy przez szybkę, a zza otwartych na pozór drzwi dolatuje jedynie zapach.
– Zapach placka! Jak ładnie.
– Nie mówiłem, czy to cukiernia czy obora.
– Świadomość przychodzi dopiero w trakcie konsumpcji. To znaczy jedzenia – lub bycia zjadanym. Ze wszystkimi tego następstwami gastroenterologicznymi.
– I wracamy do placka.
– Z placka powstało, w placek się obróci.
– Placek, nawet obrócony, jest plackiem. Placek to nie medal. On ma z obu stron jedną stronę.
– Zjadłeś ciasto do końca?
– Nie, schowałem. Zjadłem tylko jeden kawałek. Tylko ten jeden, jedyniuchny kawałek, który odłupałeś dla mnie brudnym nożem i podałeś mi dłonią powalaną krwią i potem. I nasieniem, z pewnością.
– Jeszcze się tam żagiel bieli.