– What’s that bird singing? Do you recognize?
– Here? It’s no nigthingale, and not the lark.
– Maybe a blackbird, but an early one.
– What’s that bird singing? Do you recognize?
– Here? It’s no nigthingale, and not the lark.
– Maybe a blackbird, but an early one.
– Wcześniej dziś wstałeś.
– Po to, żebym miał się czas wrócić, jak zapomnę.
– Czego?
– Nie wiem jeszcze!
– „Tu kopuluj teraz”!
– Nie zabrzmiało to zbyt romantycznie.
– Nie miałem dzisiaj romantycznego dnia.
– Ja też nie.
– Miałem za to romantyczne rano.
– To był poranny wzwód, a nie romantyczne rano.
To prawdziwa antropologia poranka. Tak to się wszystko zaczyna. Z dokładnym rozpisaniem na kiedyś i dziś. Czas przeszły był jak betonowe koryto, którym płynęło się sprawnie w nowy dzień. Był jak ekscytujące oczekiwanie na nowe, nieznane, lecz z pewnością udane. Czas teraźniejszy: rano wszystkie myśli są czarne. Porozłażone w różne strony, nie do okiełznania. Zegar swoje, my swoje. Powtarzalność czynności sprawia, że jeszcze bardziej nie panujemy nad rytuałem mycia zębów czy smarowania kanapki masłem.
[Sylwia Chutnik, felieton w „Polityce” (2869), do przeczytania tutaj]