– Ta pani jest klimatologiem, analizuje te, ekstrema pogodowe. Fale upałów, polewy, susze…
– Polewy? Znaczy się: ulewy czy powodzie?
– Jak poleje, to powódź.
– A jak się powodzi, to polej!
– Ta pani jest klimatologiem, analizuje te, ekstrema pogodowe. Fale upałów, polewy, susze…
– Polewy? Znaczy się: ulewy czy powodzie?
– Jak poleje, to powódź.
– A jak się powodzi, to polej!
– A więc miałeś powodzenie!
– Srenie. Wcale nie powodzenie, tylko mocniejszą głowę.
Siedzimy sobie z Rabbiem i Villanerą w księgarnioknajpce. Sięgamy na półkę tuż obok nas, zdejmujemy tom dzieł wybranych Schillera i wybór wierszy dla uczniów klasy czwartej. Czytamy na zmianę to z jednego (Don Carlos, Intryga i miłość, liryki), to z drugiego (Brzechwa, Tuwim, Chotomska itp.) Po paru piwach i przy kiepskim oświetleniu zamienia się to w [niedo]dialog tyleż osobliwy, co chwilami dla naszych zmąconych umysłów znaczący.
Wreszcie Villanera chwyta za książeczkę z wierszykami dla dzieci, by ze swadą i przekonaniem przeczytać wiersz Brzechwy pt. Żyrafa:
Żyrafa w tym gównie żyje,
Że w górę wyciąga szyję.
A ja zazdroszczę żyrafie,
Ja nie potrafię.
Dopiero do chwili dociera do nas, co zrobiła z pierwszą linijką tego wierszyka.
Odzywam się do dawno nie widzianego znajomego, znajomego sprzed lat, który jest moim imiennikiem. A którego darzyłem był feblikiem. Był mi beczką soli w oku, belką pod paznokciem.
– Heh, wiesz, że jak się mnie wpisze w grafikę gugla, to wyskakujesz tuż obok mnie?
Na co on odpisuje:
– No więc mi nie wyszło.
Tylko tyle.