– Coś mi się wydaje, że nie jesteś wybredny i idziesz z byle kim.
– Przyznaję się. Dowodem na to jest to, że teraz robię to z tobą…
– Coś mi się wydaje, że nie jesteś wybredny i idziesz z byle kim.
– Przyznaję się. Dowodem na to jest to, że teraz robię to z tobą…
– Piszą, że syndrom jerozolimski dotyka rocznie około 200 osób, głównie mężczyzn w wieku 20–30 lat. Chrześcijanie zazwyczaj uznają się za Jezusa lub Jana Chrzciciela, a Żydzi za Mojżesza, króla Dawida i tym podobnych.
– Czuję, że te liczby są mocno niedoszacowane.
– Czemu?
– A co z tymi wszystkimi gejami, którzy w kółko pielgrzymują ciągle do Ziemi Świętej?
– No, tak, ich są przecież tysiące. Tysiące napalonych pielgrzymów.
– Bo im się wydaje, że są Marią Magdaleną. I to przed nawróceniem.
– Uważam, że RODO w katolickim kraju jest nie do pomyślenia.
– A dlaczego? Niesie przecież ze sobą skromność, prywatność, chroni domowe zacisze i godność osoby ludzkiej…
– A bzdura! Promuje promiskuityzm! Teraz po randce ze szczęśliwym finałem trzeba będzie wymazać dane partnera z telefonu i zapomnieć nazwisko!
– Robiłem chyba wszystko, co się da.
– Ale przecież ty nie lubisz seksu!
– Fakt, nie lubię.
– To po co się puszczałeś?
– Żeby się przekonać, czy coś mnie jednak w nim nie zainteresuje.
– O, więc jesteś Kurpsiem!
– Tak… Chociaż W gwarze kurpsiowskiej słowo „Kurp” uważane jest za obraźliwe.
– No to jak na nich mówić, żeby nie urazić?
– Oni sami na siebie mówią Puscaki.
– A kobiety?
– Puscanki…
– Niewidomi w darkrumie są w awangardzie w stosunku do niesłyszących.
– Ty wiesz, że ona kiedyś chciała zrobić o mnie film?
– Jak to film?
– No, dokumentalny. Uznała, że jestem wyjątkowy.
– Nie dziwię się. Ktoś, czyim pierwszym kontaktem z muzyką klasyczną w dzieciństwie była Elektra … Dlatego jesteś pewnie jedynym człowiekiem na Ziemi, który zasypia jak dziecko przy Straussie i Wagnerze, i to puszczonych głośno. A o czym dokładnie miałby to być film?
– O mnie, o moim facecie, związkach, życiu.
– To znaczy o takim normalnym, codziennym życiu? Hm…
– Tak, wiesz, zwyczajne, przeciętne gejowskie życie. Takie zwykłe pedały, które w gruncie rzeczy są dość bulwersujące.
– To jest czysty absolut czy jaki absolut?
*
– Noc jeszcze młoda.
– A dzisiaj jest środa.
*
– Kogo tam podrywasz, śloro ty ostatnia?
– A nie wiem, bo nie widzę.
*
– To było na faktach?
– Nie, na Jerozolimskich.
Słuchamy Fidelia, opery o kobiecie, która przebiera się za mężczyznę, żeby uwolnić swojego niesłusznie uwięzionego męża. Muzyka jest bardzo podniosła. Rabbio mówi z uznaniem:
– I zobacz, czego może dokonać kobieta…! W męskim przebraniu.
Kobieta w spodniach dokonuje, czego miała dokonać, a Rabbio podsumowuje z satysfakcją:
– No, i już uwolniła wszystkich więźniów politycznych.
– Uwolniła. A w drugiej, zaginionej części tej opery pt. Infidelio, ci uwolnieni więźniowie będą jej dziękować…
– Ale że oral się nie liczy?…
– Jak dla mnie się liczy.
– Dla mnie też.
– Ha, toście se nabili licznik, a ja nie!
– Frankfurt? Nigdy nie byłem.
– Uwielbiam Frankfurt, bo tam rozwiązłość czai się na każdym kroku.
– No to kiedy się umawiamy?
– A co jutro jest?
– O, nie jesteś łatwy. Nie spytałeś „a która jest godzina”!
– Nie miałam wielu kochanków.
– Wiesz, lata mijają, licznik bije.
– Ja byłam z jednym facetem bardzo długo, to nie bił.
– Ja też, ale nadal bił.
– Jak bił, to zgłosić.
– Poprzedni facet mnie rzucił. Więc w akcie desperacji i smutku puszczałem się dalej.
*
– Ona ma taką swoją trójcę świętą: alkohol, pieniądze i… i… O, i tłustą dupę.
*
– Bardzo mi się podoba, ale ma trzy wady…
– Jest gruby i nie ma pieniędzy?
*
– Napijesz się czegoś?
– Jasne. Ja po dziesięciu piwach wszystko.
– Wody?
– Wolę coś bardziej płynnego. Kawa?
Wczoraj miałem obie windy zepsute. Schodzę z tego mojego szesnastego piętra, przede mną idzie sąsiadka, mniej więcej w moim wieku. Schodzimy sobie razem. Zagaduję:
– Odkąd tu mieszkam, obie windy nie były nigdy zepsute. Jedna jakiś czas temu, jak się coś przypaliło w szybie.
– Ja mieszkam dłużej i już się raz zdarzyło, że obie.
– Schodzić nie problem.
– Też problem, ale wchodzić to dopiero.
– I to jeszcze w sobotni wieczór. Jak to powiedzieć komuś poznanemu, dajmy na to, w klubie? O piątej rano. „Hej, fajny jesteś, może pójdziemy do mnie? Masz ochotę powspinać się na szesnaste piętro?”
– Można pocieszyć, że nie na dwudzieste trzecie.
– Albo skłamać, że na dziewiąte. Zresztą, to w sumie dobry test kondycyjny.
– Ale tak się namęczyć dla jednego razu?
– Może jak już się tak namęczy, wespnie taki kawał, to zostanie na dłużej…
Jako człowiek bardzo młody, niedoświadczony i próbujący odkryć prawidła rządzące relacjami międzyludzkimi i wytyczyć granice, rozważałem z moim ówczesnym facetem:
– A pocałunek to zdrada?
– No, zależy jaki…
– No dobra: pocałunek w członek…?
– A kolegę znasz?
– Tak, próbowałem go kiedyś bezskutecznie poderwać.
– A warto! Spróbuj!
– Nie jestem towarem.
– Ooo, to nie poleżymy razem na półce.
– I tak tańczyli.
– O, jakie to romantyczne!
– Cholernie. Tańczą jeden na jednego, a trzeci w pamięci.