– To był mój pierwszy prawdziwy FB.
– FB…? W sensie: fejsbuk…?
– Literówka, miało być BF, bojfrend.
– E, dziś w sumie to już prawie wszystko jedno.
– To był mój pierwszy prawdziwy FB.
– FB…? W sensie: fejsbuk…?
– Literówka, miało być BF, bojfrend.
– E, dziś w sumie to już prawie wszystko jedno.
– Wybacz, byłem myślami gdzie indziej.
– A gdzie?
– W czarnej dupie.
– To nawet miło?
– Było.
[od 41’58”]
ЛЮБАША
Ах, не нынче уж я приметила,
что прошли они, красны дни мои.
И в груди болит, ноет вещее,
злое горе мне предвещаючи.
Нет, нет! не тот, не тот со мной,
не тот со мной он теперь.
Нет, нет, не тот, не тот со мной.
Да, разлюбил он меня.
БОМЕЛИЙ
Много в мире есть сокровенных тайн,
Много темных сил неразгаданных;
Но в науке ключ к этим тайнам дан.
Но ключ к ним дан, к ним дан светом знания.
– Co tam masz na koszulce? „Over”?
– „Lover”.
– Byłem blisko.
– Ale tylko przez chwilę.
– Wystarczy mieć trochę wiedzy o przeszłości i trochę szacunku do niej i zaraz ludzie mają cię za konserwatystę. Ale są tacy, w porównaniu z którymi wypadamy chyba dość liberalnie…
– O, wiedzą panowie, w porównaniu z nim beton to sitko!
– Ja świtu się trochę boję, bo wiem, że najlepsze się zaraz skończy…
– Nazywam to syndromem słowika-skowronka. Znajomy powiedział, że to cherofobia – strach przed radością. Ale to chyba raczej przyrodzona nostalgia za rzeczami utraconymi w przyszłości.
– W sumie wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. A organizm też musi odpocząć.
– Odpocząć od miłości?! Jasne, wszystko się kończy. Ale zwykle nie naraz. Rzecz w tym, co trwa dalej, kiedy coś innego dobiega konca. Jak się nie ma kotwic, to się bardziej przeżywa tę ulotność. Ja przynajmniej tak miałem.
– Hmm, akurat tu nie miałem na myśli miłości. Ja już dawno jej nie zaznałem.
– Ja miałem na myśli miłość w szerokim sensie. Także bardziej przyziemnym. W i różnym zakresie czasowym. Także in spe.
———————————————————-
* Tytuł wpisu – zob. hasło in spem w słowniczku. A także utracone korzyści potencjalne oraz syndrom słowika-skowronka.
– Nie mówię, że jest źle, bo to się może przydać na przyszłość.
– Brzmi pesymistycznie.
– Skąd. Dzięki temu teraźniejszość nabiera więcej optymizmu. A mamy w sumie tylko ją.
– Ty, popatrz, Rudolf Steiner tu mieszkał! Z żoną…? Myślałem, że był gejem.
– To nieistotne, czy był, czy nie był. W tamtych czasach każdy miał żonę.
– Bogusław Kaczyński nie miał!
– Qué no daría yo por empezar de nuevo.
– Me quedaría yo.
Que no daría yo, por empezar de nuevo,
a pasear por la arena de esa playa blanca.
Que no daría yo, por escuchar de nuevo
esa niña que llega tarde a casa.
Y escuchar ese grito de mi madre
pregonando mi nombre en la ventana
mientras yo deshojaba primaveras
por la calle mayor y por la plaza.
[…]
Que no daría yo, por escaparme
a un cine de verano
en donde alguien me diera
el primer beso de amor,
que no daría yo, por sentarme
junto a él en ese parque
viendo como se ponía el sol.
– I jak się czujesz?
– Darmstadt.
– Że co?
– Jelitkowo.
– Czyli rozumiem, że problemy gastryczne jeszcze nie przeszły.
[…] Dzisiaj też nic tędy
nie jeździ. Spokój; i brzozy podrosły,
gałęzie są wyżej, a to tylko lepiej.
Nie będą wadzić. Nawet moje stare
rakiety ciągle (tylko naciąg trzeba
by pewnie sprawdzić) czekają w piwnicy,
aż zaczniemy grać. Aż Gruby utyje,
przybierze znowu kształt krągłej baryłki
i wróci z Francji. Aż Zającowi znów
będą się krzywić niesforne jedynki
i przestanie się bawić w dyrektora
banku. Aż Loli (z którą pewnego dnia
zrobiłem prawie trzy tysiące odbić;
przerwaliśmy, bo było całkiem ciemno)
znów zarysują się pod bluzką dwie małe
piersi, a my trzej założymy się, czy
już nosi stanik. […]
[Z wiersza Zagrajmy jeszcze raz Szymona Słomczyńskiego]
– Nie wiadomo…
– Podoba mi się, jak używasz tego sformułowania. Co ono u ciebie oznacza? Chyba to samo kiedyś u nas znaczyło „wiadomo”. Czyli…
– No trudno powiedzieć. Takie ogólne potwierdzenie, że się słucha.
– Albo że się nie słucha.
– Właśnie. Jestem do tego tak przyzwyczajony, że czasem zdarza mi się tak przy ludziach. Ostatnio szefowa zadała mi jakieś bardzo konkretne i niezbyt trudne pytanie, a ja odruchowo odpowiedziałem jej „nie wiadomo”. No i popadła w konsternację, i przestała mnie pytać! Doszedłem potem do wniosku, że to niezły sposób, żeby mieć spokój.
– Ale wiesz, efekt zaskoczenia nie zawsze będzie działał.
– A wiadomo?
– Nie wiadomo!
Piosenka sprzed lat, tyle wspomnień. Lubię cytować pewien fragment (wytłuszczam, pod koniec), więc chciałem znaleźć całość. Okazało się, że nigdzie na necie nie ma ani tekstu, ani samej piosenki, zatem Vinylek wrzucił ją dla mnie na youtube, a ja przetranskrybowałem pierwszą, lepszą połowę. Polecam gwoli sentymentów.
[Od pewnego momentu, niestety, Funky’ego Filona kojarzono głównie z drastyczną piosenką Chinka Czikulinka zaśpiewaną z… Kają Paschalską. To potknięcie kosztowało Filona karierę hiphopowca, i poniekąd słusznie, bo takiej kryptoksenofobicznej żenady chyba w polskim rapie nie było. Chociaż sama idea piosenki – abstrahując od teledysku, tekstu, wokalu Kai i cody – jest całkiem godna, flow niezły, a sampel przyjemny.]
Jeden pięć zero dziewięć i siedem sześć
To jest data gdy pierwszy raz powiedziałem „cześć!”,
Nie próbuję wcale robić tu z nikogo osła –
W tym dniu właśnie moja mama mnie na świat przyniosła.
Wzniosła to sprawa i fakt oczywisty,
Że zamieszkaliśmy w pobliżu Wisły
Na Żoliborzu, in the place to be,
Super real motherfucker Funky Filon MC.
Przepraszam za lakoniczny charakter wypowiedzi,
Ja dobrze widzę, kto na mych koncertach siedzi:
Po prawej stronie zgredzi, a po lewej siedzi młodzież
(Zazwyczaj ubrana w sportową odzież).
Hiphop po polsku to jest fantastyczna sprawa,
Naprawdę, wierzcie mi, ja kitu wam nie wstawiam,
Bo z układania rymów może fajna wyjść zabawa,
Nawet gdy ojczysta mowa chwilami nie pasuje
Do murzyńskiej formy zwanej rapem – ja się nie denerwuję,
Lecz próbuję w myśl zasady starej, wszystkim znanej,
Posłuchajcie uważnie, przyjaciele moi ano,
Że Polacy nie gęsi, bo swój język mają.
Na ten pomysł wpadłem, gdy obudziłem się dziś rano,
I mówię teraz to, co w szkole powtarzano:
„Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi”.
Wiedzą o tym nawet wszyscy moi sąsiedzi.
Ja rapuję od dawna, nie mam nic do stracenia,
Jestem nowy w branży, lecz mam coś do powiedzenia.
Ani ze mnie gangsta, ani wierszokleta,
Nie bawią mnie używki, bo to zwykła jest tandeta.
Wiem, że pewnych rzeczy w życiu nigdy nie zrobię –
Nie robię, bo nie lubię i nie lubię, bo nie robię.
Chcę zbić fortunę, w związku z tym dbam o zdrowie
Jak Blejk i Krystal Karingtonowie.
– A ty dawałeś, czy ruchałeś?
– Ja też aktywny, tak jak ty.
– A, to ja dawałem.
*
– Daj mi spokój. Popatrz, tam jest mój facet i zaraz ci spuści łomot.
– Że niby ten facet to ja…?
– Były?
– A nie przyszły?
– Prędzej niebyły.
– Zabawne, że kiedyś mnie profesor tego uczył na studiach, a teraz ja z tego egzaminuję.
– Przejął pałeczkę.
– Tia, ciekawe, czy tak samo jest z chorobami, które się widziało u starszych…
Opowiadali mi dawno temu rodzice*, że oglądali w telewizji (słuchali w radiu? czytali w gazecie?) za czasów słusznie minionych tudzież w równie słusznie minionych latach dziewięćdziesiątych reportaż o linczu w jakiejś małej miejscowości. Kilku lokalnych mieszkańców wyraziło swoje votum nieufności wobec sołtysa czy kogoś takiego na drodze użycia siekiery ze skutkiem śmiertelnym. Jeden z zamieszanych w tę sprawę, zapytany przez dziennikarza, czemu to zrobili, odpowiedział:
– Komunistą był, ludzi gnębił, to wzielim i zabilim.
——————————————————————
* Jeżeli ktoś kojarzy tę historię, to będę bardzo wdzięczny za wszelkie bliższe informacje, względnie sprostowania.
Rodzice opowiedzieli mi dzisiaj, jak kiedyś, mając cztery lata, kiedy mój ojciec wrócił do domu z zagranicy po półrocznej nieobecności, rzuciłem mu się na szyję i zawołałem:
– Tatusiu, ja cię nie poznaję!