Rozdział w tłumaczonej powieści – 14 tysięcy znaków.
Szacowany czas do końca pracy – 30 minut.
Bohater, który w 2 ostatnich niepozornych, prozooptycznych akapitach zaczyna rapować, przez co ich przekład zajmuje 3 godziny – bezcenny.
Rozdział w tłumaczonej powieści – 14 tysięcy znaków.
Szacowany czas do końca pracy – 30 minut.
Bohater, który w 2 ostatnich niepozornych, prozooptycznych akapitach zaczyna rapować, przez co ich przekład zajmuje 3 godziny – bezcenny.
Serioga
POD TWOIM DOMEM
Pamiętam dobrze tamtą chwilę,
Gdy chłodny, lekki deszczyk mżył,
I nagle ciebie zobaczyłem,
I serce mi przestało bić.
Więc teraz piszę tę piosenkę,
Po to, by wyśpiewywać ją
Pod twoim domem, wciąż i wciąż.
Kiedy przyglądam się, jak idziesz,
Drżę, że nie jestem grosza wart,
Nie wiem, czy kochasz, czy się brzydzisz,
A spytać wprost – zbyt wielki strach.
Czy próżno piszę tę piosenkę,
Po to, by wyśpiewywać ją
Pod twoim domem, wciąż i wciąż?
Od życia pragnę wielkich zmian,
Chciałbym być niczym Eminem;
Śni się smutny gangsta-rap –
Gdzie się podziewa Dr Dre?
On w mig zrozumie tę piosenkę,
Pomoże wyśpiewywać ją
Pod twoim domem, wciąż i wciąż.
tłum. mrówkodzik
Myślałem sobie o krążącej ostatnio petycji przeciw wykorzystywaniu danych osobowych przez fejsbuka. Składała się z jednego zdania. Stwierdziłem, że to niepoważne i równie skuteczne, co ustawianie sobie flagi ukraińskiej jako zdjęcie profilowe w geście naiwnie pojętej „solidarności”. I skojarzył mi się (mutatis mutandis) niezły tekst średniej piosenki Afrokolektywu na temat kawiarnianej rewolucji (podaję we fragmentach, pełen tekst tutaj).
[…]
Spójrz no – wokół konsumpcyjny system,
Walcz, tu masz prawo, tu masz przebojów listę:
Davos, Kijów, Tybet, Irak, nuda.
śpiewam, idę, marsz lewą, śpiewam Pablo Neruda.
Odrzuć mieszczańskie ego. Witaj w nowej erze.
Układam swoje credo litera po literze,
Choć to na ugorze orka kijem, hasła wznoszę,
Garcia Lorca nie żyje, a ja owszem, proszę.
[…]
Jeśli ktoś mnie nazwie zwykłym sukinsynem
Z zachwytu się rozpłynę i wsiąknę w wykładzinę
Korporacji, gdzie siedzę do godziny szesnastej
A po szesnastej czas na rozrywki własne.
[…]
Oddajesz sporo bojom z Babilonem,
kiedy popijając Marlboro colą pod Auchanem
w znoszonej bluzie Ramones made in Taiwan
obmyślasz zamach na McDrive’a.
To czysta frajda – kiedy nic się nie klei,
Wybić komuś szybę w imię wyższej idei.
Czy to nie imponujący akt?
Dla mnie to raczej żenujący fakt,
Jak to, że w koszulce ‚Zjadaj bogatych’
Jedziesz na manifestację mercem taty,
Poza tym trochę mnie śmieszy, kiedy na murze
Piszesz ‚100% wegan’ w skórze.
Tudzież to, że twój rastafarianizm
To dredy wykonane na zniżkę mamy
Przez rozchwytywanych stylistów Provosta.
Rewolucja nigdy nie była taka prosta.
Piosenka sprzed lat, tyle wspomnień. Lubię cytować pewien fragment (wytłuszczam, pod koniec), więc chciałem znaleźć całość. Okazało się, że nigdzie na necie nie ma ani tekstu, ani samej piosenki, zatem Vinylek wrzucił ją dla mnie na youtube, a ja przetranskrybowałem pierwszą, lepszą połowę. Polecam gwoli sentymentów.
[Od pewnego momentu, niestety, Funky’ego Filona kojarzono głównie z drastyczną piosenką Chinka Czikulinka zaśpiewaną z… Kają Paschalską. To potknięcie kosztowało Filona karierę hiphopowca, i poniekąd słusznie, bo takiej kryptoksenofobicznej żenady chyba w polskim rapie nie było. Chociaż sama idea piosenki – abstrahując od teledysku, tekstu, wokalu Kai i cody – jest całkiem godna, flow niezły, a sampel przyjemny.]
Jeden pięć zero dziewięć i siedem sześć
To jest data gdy pierwszy raz powiedziałem „cześć!”,
Nie próbuję wcale robić tu z nikogo osła –
W tym dniu właśnie moja mama mnie na świat przyniosła.
Wzniosła to sprawa i fakt oczywisty,
Że zamieszkaliśmy w pobliżu Wisły
Na Żoliborzu, in the place to be,
Super real motherfucker Funky Filon MC.
Przepraszam za lakoniczny charakter wypowiedzi,
Ja dobrze widzę, kto na mych koncertach siedzi:
Po prawej stronie zgredzi, a po lewej siedzi młodzież
(Zazwyczaj ubrana w sportową odzież).
Hiphop po polsku to jest fantastyczna sprawa,
Naprawdę, wierzcie mi, ja kitu wam nie wstawiam,
Bo z układania rymów może fajna wyjść zabawa,
Nawet gdy ojczysta mowa chwilami nie pasuje
Do murzyńskiej formy zwanej rapem – ja się nie denerwuję,
Lecz próbuję w myśl zasady starej, wszystkim znanej,
Posłuchajcie uważnie, przyjaciele moi ano,
Że Polacy nie gęsi, bo swój język mają.
Na ten pomysł wpadłem, gdy obudziłem się dziś rano,
I mówię teraz to, co w szkole powtarzano:
„Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi”.
Wiedzą o tym nawet wszyscy moi sąsiedzi.
Ja rapuję od dawna, nie mam nic do stracenia,
Jestem nowy w branży, lecz mam coś do powiedzenia.
Ani ze mnie gangsta, ani wierszokleta,
Nie bawią mnie używki, bo to zwykła jest tandeta.
Wiem, że pewnych rzeczy w życiu nigdy nie zrobię –
Nie robię, bo nie lubię i nie lubię, bo nie robię.
Chcę zbić fortunę, w związku z tym dbam o zdrowie
Jak Blejk i Krystal Karingtonowie.
– Wiesz, co mnie boli? Że w głowach się pierdoli.
– Ładnie wymyśliłeś.
– Że to niby moje?
– No.
– Orrrany. Nie masz pojęcia o rapie. Czyli jednak pasyw.
*
– Miło, że podszedłeś i się odezwałeś.
– Ja się nie odezwałem! Ja na ciebie wpadłem!
*
– Ja dopiero niedawno przyszedłem.
– Wiem, nie jestem głupią sraką.
– Coo? Niczego takiego nie twierdzę. Nie trzeba być głupią sraką, żeby nie zauważyć. Wystarczy nie widzieć, nie skojarzyć, sam tak często mam.
– Masz rację. Ale można też być głupią sraką.
*
– Nie opowiadaj mi takich rzeczy, bo mi się robi problem.
– Mi też. Ale popatrz: zakładam nogę na nogę, zakrywam ręką i jest spoko.
– Nie jest to chyba zakamuflowana oferta matrymonialna.
– Jak jej się przyjrzeć, to mogłaby być. Oczywiście nie ważyłbym się tego powiedzieć, a może nawet pomyśleć, gdyby nie to, że wiem, że to nie ma znaczenia.
– Defetysta.
– Po prostu wyciągam wnioski zamiast ciągnąć losy.