O come, O come, Emmanuel,
And ransom captive Israel,
That mourns in lonely exile here,
Until the Son of God appear.
Rejoice! Rejoice!
Emmanuel Shall come to thee, O Israel.
O come, O come, Emmanuel,
And ransom captive Israel,
That mourns in lonely exile here,
Until the Son of God appear.
Rejoice! Rejoice!
Emmanuel Shall come to thee, O Israel.
– Händel to w każdym razie znośniejsza muzyka niż Mozart.
– Ja tam lubię Mozarta.
– Dla mnie jego opery zawierają wyciąg tego, co najgorsze bywa w operach barokowych: wynudniałe do cna recytatywy secco i mechanicznie powtarzane melodyjki w ariach.
– Za to jakie melodyjki!
– Fakt, czasem ładne. Ale ile można mieć w jednej operze pogodnych arii? Mozart chyba nie rozumiał, że obiad nie może składać się z samych deserów.
– Co to leci?
– Kantata 101.
– Bach, Lohengrin, Salome, Menda w Korycie*, arie koncertowe Mozarta… Ale masz rozrzut… Jak rozrzutnik do gnoju!
——————————————
* Czyli Medea w Koryncie Johannesa Simona Mayra.
A oto rzeczona kantata:
[Polecam zwłaszcza fragment 15’51” z odjechaną modulacją. I w ogóle całą kantatę, bo mamy w niej piękną symetryczną konstrukcję z wyjątkowo dużą reprezentacją chorału:
1. chór z chorałem
2. aria
3. chorałorecytatyw
4. aria z (chorałem instrumentalnym)
5. chorałorecytatyw
6. duet (z cytatem chorałowym)
7. chorał
a szczególnie kręcące są te chorały zmiksowane z recytatywem]