– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– Ekspertka ds. seksualności stwierdziła jakiś czas temu, że rodzice powinni prosić dziecko o zgodę, zanim zmienią mu pieluchę.
– To ja jestem gwałcicielem – zmieniam nawet w obliczu zdecydowanego protestu.
– Ja na Twoim miejscu już bym założył jakiś fundusz na przyszłą terapię PTSD u dziecka…
– Potrącę z przyszłego kieszonkowego.
– W sumie, jak się zastanowić, będziesz brać od dziecka pieniądze za to, że ty albo ktoś gmera mu wbrew jego woli… Czy to nie podpada pod stręczycielstwo?
– W końcu jestem z Pruszkowa.
– Co tak przeraźliwie piszczy? Jakiś piesek znęca się nad zabawką? Strasznie długo i metodycznie…
– Nie, spójrz, tamto dziecko ma takie piszczące buty.
– Genialne, gratulujemy rodzickom. A może od razu zmienią mu pieluchę, ustawiając wiatrak i rozwiewając gówno na wszystkich dookoła?
– Czy naprawdę dorosły człowiek nie jest w stanie mówić, pisać o małym dziecku bez zdrobniusiania?
– Ciekawe, czy dziecko poza główką, rączkami i serduszkiem ma także nóżki, nereczki, wątróbkę i płucka.
– Jak apetycznie! A do tego móżdżek prosto od rodzicków.
– To co, pojedziesz ze mną do moich rodziców na Wigilię?
– Tak.
– A będziesz grzeczny?
– Tak.
– I bezkonfliktowy?
– Taaak.
– Czyli nie do końca taki, jaki zwykle jesteś?
– Tak! Trzy razy zaparłem się siebie. A na dodatek to nie te święta.
Rodzice wyjechali na weekend i poprosili mnie o popilnowanie domu i zwierząt. Zaprosiliśmy więc z Rabbiem w niedzielę dwoje znajomych na wczesny obiad w formie grillowej. Rodzice mają wrócić przed zachodem słońca.
– A co będzie jak nas przyłapią? Trzeba schować alkohol!
– Phi, jaki tam alkohol. Duzi jesteśmy, w tym wieku to schować trzeba karkówkę, bo będzie wykład, że cholesterol…
– To trzeba by mieć doskonale ułożonego owczarka, żeby nie przeskakiwał.
– Da się przecież zrobić. Nasz Boks, na przykład, był świetnie ułożony. Szedł przy nodze tak, że aż trudno było uwierzyć, że nie na smyczy. I doskonale wiedział, co mu wolno, a czego nie wolno. Jak się zwalniało, to on też zwalniał; jak się stanęło, to on stawał; jak się kupiło loda, to on go zjadał.
– Żartujesz!
– Nie. Szedłeś z lodem, zwłaszcza gestykulując, chaps i loda nie było.
– I pozwalaliście mu?
– Nie… Po prostu zaczęliśmy kupować drugiego loda, dla niego.
Opowiadali mi dawno temu rodzice*, że oglądali w telewizji (słuchali w radiu? czytali w gazecie?) za czasów słusznie minionych tudzież w równie słusznie minionych latach dziewięćdziesiątych reportaż o linczu w jakiejś małej miejscowości. Kilku lokalnych mieszkańców wyraziło swoje votum nieufności wobec sołtysa czy kogoś takiego na drodze użycia siekiery ze skutkiem śmiertelnym. Jeden z zamieszanych w tę sprawę, zapytany przez dziennikarza, czemu to zrobili, odpowiedział:
– Komunistą był, ludzi gnębił, to wzielim i zabilim.
——————————————————————
* Jeżeli ktoś kojarzy tę historię, to będę bardzo wdzięczny za wszelkie bliższe informacje, względnie sprostowania.
Rodzice opowiedzieli mi dzisiaj, jak kiedyś, mając cztery lata, kiedy mój ojciec wrócił do domu z zagranicy po półrocznej nieobecności, rzuciłem mu się na szyję i zawołałem:
– Tatusiu, ja cię nie poznaję!
Miałem w podstawówce koleżankę. Mieszkała w imponującym jak na moje pojęcie o luksusie domu o dość niesiermiężnej jak na początek lat dziewiędziesiątych architekturze i z licznymi udogodnieniami. Nasi rodzice się nie przyjaźnili, nam jednak różnica, toutes proportions gardées, klasowa (moi rodzice wykształceni, lecz nieopływający, jej rodzice kasiaści i bez wykształcenia) nie wadziła ani na jotę naszej klasowej przyjaźni. Jej ojciec był z zawodu zarabiaczem, a matka leżała i pachniała.
Kiedyś moja matka znalazła w czasopiśmie ilustrowanym „Sukces”wywiad z matką tej mojej koleżanki , która wystąpiła w nim w charakterze kobiety szczęśliwej dostarczającej recepty na szczęście. Zapytana o tajemnicę swojego sukcesu, matka mojej koleżanki powiedziała:
– Trzeba siebie lubić.
Co wybito czcionką powiększoną i pogrubioną.
Mariusz i Henia, rodzice znajomego, powiedzieli jego ciotce, że ich syn jest gejem. Ta, tradycyjnie nadreagując, zaczęła biegać po pokoju, trzymając się za głowę, i wołać złowróżbnie:
– Czarny Mariusz! Czarna Henia!