– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
– O, są nawet place zabaw dla bąbelków. Tuż pod oknami tych domków wypoczynkowych.
– Coś potwornego. Biedni rodzice nie mają się gdzie schronić przed swoimi pociechami.
– Przeciwnie! Taki plac zabaw to dla mamuś idealne rozwiązanie. Mogą puścić dzieci luzem, a same pogadać w spokoju.
– A że wszystkie mają do powiedzenia mniej więcej to samo, to kiedy jedna mówi, to druga, słuchając, też ma wrażenie, że mówi, i spływa na nią błogość. Prawie taka, jak przy kieliszku białego wina na śniadanie.
– Albo mówią wszystkie naraz, tak jak przecież najbardziej lubią, i żadna nic nie traci, bo mówią to samo, i każda jest szczęśliwa, bo może się wygadać!
– Tylko czasami zapada chwila niespodziewanego milczenia i na moment uświadamiają sobie, że wewnątrz są martwe.
Liczba ukończonych kierunków muzycznych – trzy
Studia u autorki pracy Problemy konstrukcji skali osiągnięć pianistycznych jako metody obiektywizacji oceny wyników nauczania w procesie kształcenia pianisty – na koszt podatnika
Dyplom z wyróżnieniem u własnego ojca – bezcenny
– O, to jest ta jej tajemnicza siostra, której nie lubi?
– Ona nie ma siostry.
– Aaa, to ta druga ma. Ale nie siostrę, tylko córkę.
– Ona ma dwie.
– Ale jedną lubi, a drugiej nie lubi?
– Ale obie nie lubią jej.
– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– Będąc rodzicem, też możesz czuć się spełniony. Dumny z tego, że wychowałeś dziecko.
– Rodzic dumny z tego, jak wychował dziecko, jest jak strażak dumny z tego, że ugasił wzniecony przez siebie pożar.
– Z kim rozmawiałeś?
– A nic, dzwoniła do mnie matka.
– I co mówiła?
– Zaczęło się niewinnie, od zwykłego szantażu emocjonalnego…
– A ci co tak tamują przejście?
– Z dzieciami są, to jim wolno.
– Ale co oni z nim robią tyle czasu?!
– Może liczą te bachory.
– Ale oni ich mają dwoje!
– No, ale potrafią liczyć tylko do jednego. Wyróżniają dwie opcje: jezd albo ni mo.
– Pierwszy polski komputer binarny zasilany energio z kartofla.
– Widziałeś tę Azjatkę? Ma zdjęcie córki na komórce.
– To nic niezwykłego.
– Tak, ale ona ma to zdjęcie przyklejone do obudowy po tylnej stronie telefonu.
– Po prostu dalekowschodnia technika wzniosła tapetę na nowy poziom.
– Nie gadaj. Może ta jej córka nie żyje albo coś.
– Możliwe. Mieli gości i azjatycka surowa mama nie mogła się pochwalić superświadectwem córki, więc ją zabiła.
– I teraz żałuje?
– Nie, przyczepiła sobie, żeby pamiętać, co trzeba będzie zrobić z następną córką, jak nie będzie miała samych szóstek.
– Może. Ale co ona tak krąży wokół tych kwiatów?
– Jesteśmy w hali z roślinami azjatyckimi. Może porównuje z tym w swoim ogródku i zastanawia się, czy wobec faktu, że jej są mniej efektowne, już powinna popełnić samobójstwo, czy jeszcze trochę poczekać.
– Masz strasznie jednostronny ogląd. Ja sobie myślę, że to ważne, żeby trochę poznać ludzi. Wtedy zaraz się na nich inaczej patrzy. Nie dehumanizuje się ich. Nie nienawidzi z góry, za stereotypy i tak dalej.
– Tak, trochę poznać warto. Ale bardziej to już nie, bo wtedy dopiero ma się dobre powody, żeby ich nienawidzić!
– O, jaka miła pani.
– Wygląda jak córka.
– Czyja?
– Właścicielki. Ma jej oczy i w ogóle twarz.
– Kalimera, córka Kalispery. Ciekawe, czy babcia Kalinichta jeszcze żyje.
– No skąd. Ona się poświęciła i umarła wcześniej, żeby rodzina mogła za jej rentę otworzyć restaurację!
– Widziałeś, na naszych biletach na „Elektrę” napisane jest „Familienvorstellung”. Dość specyficzna kwalifikacja…
– Cóż, historia o babce, która rękami brata morduje matkę i jej gacha, którzy przedtem zabili jej ojca i wygnali owego brata, a w wolnych chwilach oddaje się lesbijskim igraszkom z siostrą – w istocie rodzinne przedstawienie!
– Znajomy dość wiekowy naukowiec z Zachodu adoptował razem ze swoim partnerem chłopca z Rumunii. Chłopiec się dobrze zapowiadał, zdolny był, grał na skrzypcach. Chcieli umożliwić mu rozwój i dobry start w życie. Ale okazało się, że jest mniej lotny i zdeterminowany, niż się spodziewali. Mimo trzydziestu lat na karku wciąż z nimi mieszka i ani myśli się rozwijać. Więc jakiś czas temu jeden z nich bierze mnie na stronę i mówi: You know, he’s such a disappointment!
– No, to stworzyli prawdziwą rodzinę!
– Moja matka w kościele: „Ach, te norki wyciągane na rodzinne pogrzeby!”.
– Moja matka też się zawsze śmiała z pań które w – niekiedy bardzo ciepłe – wszystkich świętych gotowały się w norkach i karakułach na cmentarzu.
– No dziś norki umotywowane meteorologicznie!
– Dziś jasne. A nawet nie wiem, ile dziś jest, ale z minus 5. Nie wychodziłem, więc nie wiem. Mam ochotę gdzieś wyjść, ale jednocześnie nie mam ochoty. Starość, jak widać, też pełna jest wahań.
– Ile by nie było, na cmentarzu zawsze zimno.
– Ano, panie, ano. Aaa, to było a propos klubingu?
– Czy naprawdę dorosły człowiek nie jest w stanie mówić, pisać o małym dziecku bez zdrobniusiania?
– Ciekawe, czy dziecko poza główką, rączkami i serduszkiem ma także nóżki, nereczki, wątróbkę i płucka.
– Jak apetycznie! A do tego móżdżek prosto od rodzicków.
– Oho, wygląda na to, że zaczął się najazd emerytów.
– Nie tylko emerytów, spójrz, tam jest młody chłopak z rodziną.
– Tak, rodziną złożoną z babci, babci, babci i cioci.
– Na razie jestem z chłopakiem i mnie ogranicza na rzecz rutynowego życia. To tak jak moja koleżanka, a właściwie jej babcia. Miała na nazwisko Kaczorowska czy coś, coś na K, i była w „Mazowszu”, i miała być zajebista, ale poznała faceta, i on powiedział: albo ja albo kariera, to wybrała jego, on potem umarł, a ona co roku na święta, jak gotuje, to śpiewa „kukułeczka kuka”, a rodzina zamyka się w łazience, a ona chodzi i – „Gdzie się wszyscy schowali”?
– Przychodzi i mówi do mnie „mamuś”, a ja już wiem, co to znaczy. On mówi wyłącznie albo „mamuś”, jak chce kasę, albo „mamo, przestań!”.