Archives for posts with tag: róża

– O, jakie ładne perfumy ma twoja koleżanka.

– Ona ma bardzo delikatne, raczej nie poczulibyście z tej odległości. To chyba moje.

– Hahaha, antyperspirant to jeszcze nie perfumy!

– W związku z sugestią, że moje perfumiarskie horyzonty ograniczają się do dezodorantów, poczułem się tak męski, że nie wiem, czy mam się obrazić czy podniecić.

 

– A czego ty tu sobie słuchasz?

– Samo mi się włączyło na jutjubie. Bartoli śpiewa „Lascia ch’io pianga”, tyle że z innym tekstem.

– Bo to ma alternatywne słowa, z innej opery.

– Ach, rozumiem, aria walizkowa.

– Tak. „Lascia la spina”.

– Czyli jakby „porzuć cierń”. Albo kręgosłup.

– No chyba kręgosłup.

– Jak to kręgosłup? Moralny ma porzucić?

– A bo ja wiem. Może spina w cyrku.

– Spina w cyrku? To jak występujący mają tremę przed pokazem?

– Nie, ściana.

– Ściana to jest rozmowa z tobą. Jaka znowu ściana?

– W rzymskim cyrku, na wyścigach. Taka między torami najeżona.

– Coś powątpiewam, żeby w tej arii chodziło o porzucenie najeżonej ściany. Zerknę na tekst… No właśnie. „Lascia la spina, cogli la rosa”.

– Coli!

Cogli, tak.

– Escherichia?

– Tak, bakteryjne zapalenie rdzenia!

– O, róża arktyczna! Widzisz, jakie ma już duże liście? U nas kwiecień, a w swoim naturalnym środowisku miałaby takie w lipcu.

– A lipiec miałaby w sierpniu.

– A sierpień dopiero za rok w sierpniu!

 

 

– Ja czasem myślę, że jesteśmy za grzeczni. Nie rozpychamy się łokciami, i mamy placek. A raczej tego placka nie mamy, tylko patrzymy przez szybkę, a zza otwartych na pozór drzwi dolatuje jedynie zapach.

– Zapach placka! Jak ładnie.

– Nie mówiłem, czy to cukiernia czy obora.

– Świadomość przychodzi dopiero w trakcie konsumpcji. To znaczy jedzenia – lub bycia zjadanym. Ze wszystkimi tego następstwami gastroenterologicznymi.

– I wracamy do placka.

– Z placka powstało, w placek się obróci.

– Placek, nawet obrócony, jest plackiem. Placek to nie medal. On ma z obu stron jedną stronę.

[Oto dodatek do poprzednich imponerabiliów demonstrandów. Jest wyjątkowy – zawiera tylko jeden opis profilowo-randkowy, za to w całości, i to pod postacią wiersza.]

*

Dekadent wieczny
Miecz obosieczny
Artystyczna dusza
Miłości kusza
Poeta przeklęty
Nadwrażliwiec padnięty
Prawiczek kochany
Synuś ululany
Wariat kompletny
Głupol nie-dyskretny
Towarzyski analfabeta
Zmienny jak kobieta
Romantyk przegniły
Czasem nawet miły
Weltschmerzu wyznawca
Uczucia wiernego dawca
Dandys z minionej epoki
Wyraźnie bez swojej opoki
Idiota i kretyn w jednym
Oczytany słowem sednym
Wielbiciel księżyca blasku
I kolejnych planów fiasku
Nieszczęśliwy dnia każdego
Opluty przez świata możnego
Homoseksualista tak dumny
Że bliski swojej trumny
Prowokator i szaleniec ubogi
Prokurator spod czerwonej togi
Złośliwiec i wredny już dziś
Zawsze przytulaśny miś
Bliskości pragnący człek
Co przeszukał niejeden wiek
Szuka drugiego artysty
By razem ciągnąć ametysty
By wędrować przez świat we dwoje
By spełniać wyobrażenia moje
By miłością swą szokować
By światu ją manifestować
By się na wieków wiek kochać
By razem w ramie szlochać
By iść ciągle pod prąd
By czerpać siłę stąd
By pod rękę iść przez ziemię
Przez każde wyobraźni plemię
By istnieć tylko dla siebie
Na wyimaginowanym niebie
By kochać się współmiernie
By być przy sobie wiernie
A teraz Rimbaud serca mego
Ukaż portret serca swego
Schwyć mnie za rękę
Skróć samotności mękę
Na ramieniu Twym moja głowa
A myśl dawniej tak płowa
Krzyczy głosem swym patosu
Rzucając w pokłon wątpliwości głosu
Z Tobą na zawsze moje tchnienie
Dzięki Tobie me wieczne natchnienie.

– A cóż to!

– A takie dwa wierszyki z wielce uduchowionego czasopisma „Apostolskie ścieżki”.

– Odijo! Cud róży. Mój ty proboszczu światła purpurowy.

– Prawda. Jak to czytaliśmy ze zgrozą w głosie i tupolewem w sercu w pracy, to od razu wiedziałem, że muszę ci to wysłać.

apost

 

[Dwie wyborne sytuacje przeżyte i spisane przez Futurosioła, które publikuję za jej miłym przyzwoleniem. Po raz kolejny dzi(ę)kuję!]

Wczoraj za to robiłam zakupy na bazarze u przygłuchego dziadka. Poprosiłam go o jedną cukinię
– Jedną? – zapytał nieco zdziwiony.
– Jedną. – potwierdziłam.
Kiedy on po nią poszedł, oddałam się rozmyślaniom, jakie jeszcze warzywo jest mi potrzebne, aż w końcu uśmiechnięty dziadek przyniósł mi w foliówce jedną brzoskwinię.
– Ale ja prosiłam o jedną cukinie!
– Proszę?
– O jedną cukinię prosiłam! – i wskazałam w kierunku skrzynki z cukiniami.
– Moreli? – już się dziadek wyrwał z foliówką do skrzynki moreli, co się obok cukinii znajdowała, a ja za nim. W końcu bardziej na migi zrozumiał, że chodzi o cukinie, a pozostałe warzywa już sama mu podawałam.

Jednak mistrzostwo świata w niewyraźnym mówieniu osiągnęłam pewnego razu w osiedlowym warzywniaku.
– Poproszę jabłko – poprosiłam.
– A co to jest? – odpowiedziała zdumiona sprzedawczyni.

– Niebywała precyzja.

– No jasne, to przecież Kleiber dyryguje. Spróbowałaby się pomylić, toby ją zakłuł batutą.

– W bok?

– Nie ukłuł; zakłuł. Na śmierć.

Truizm bywa dla wiedzy tym, czym kicz dla sztuki. A przynajmniej uczuć.

Tango
Z różą w zębach
Spróbuj odebrać mi tę różę
Ustami po nią śmiało sięgaj
Jeżeli pragniesz
Bym tańczyła
Z tobą dłużej

[J. Kofta]

– Nowy herb Polski: orzeł w koronie z krzyżem.

– A na szyi szkaplerzyk.

– Z krzyżem?

– Z Maryjką, królową Polski.

– Módl się za nami.

– I z koroną cierniową.

– I w jednej łapce róża, kwiat maryjny, a w drugiej czerwony mak spod Monte Cassino.

– I unosi się nad żwirowiskiem.

– Albo kartofliskiem.

%d blogerów lubi to: