– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
– A ja mam żółwicę. Ma na imię Tobiasz.
– Tobiasz?
– Tak ją nazwałam, bo myślałam, że to chłopak.
– Dzisiaj sobota, imieniny…
– …Kota?
– Nie! Imieniny kokainy!
– Wszystko jedno. Ważne, żeby się rymowało.
-Ta dzisiejsza młodzież. Mało któremu młodemu człowiekowi się cokolwiek chce.
– Może i słusznie. Znasz to powiedzenie: all work and no play makes Jack a dull boy.
– Ja ostatnio częściej obserwuję all play and no work makes Jack a dull jerk.
– Nie wszystko złoto, co się święci.
– Nie wszystko mirra, co się wędzi.
– A na kadzidle się oszczędzi.
– Ode mnie jakoś ostatnio wszyscy są młodsi, niestety.
– Niestety, niestety, lecz są i zalety.
– Zalety – może, z zalotami gorzej.
– Ona nie wie, że ty wiesz, ani tego, że ty też.
– A, bo wy tam w korpo macie open space?
– Open space?! Raczej crowded place!
– Co tak wąchasz? Śmierdzi coś?
– Z dupy śmierdzi, jak ktoś pierdzi.
– Znakomita recenzja tej jego nowej książki.
– E tam, on jest bardziej kunsztowny.
– Ale! Zobacz, jest 4+4, rymuje się, co byś jeszcze chciał?
– Żeby nie śmierdziało.
– Tam jest Saturn naprzeciwko.
– Chyba nie ma.
– Chyba jest.
– Chyba kłamiesz.
– Chyba nie.
– Koc też wyjmę, będzie oprzonko pod plecy.
– Właśnie, jak ty nazwałeś poszewkę od swojej ulubionej mojej poduszki? Tę od „flaczka”?
– Wywłoczko.
– Oprzonko, wywłoczko, to co ty jeszcze tam masz?
– Chore oczko.
– Z zimy gwałtownie robi się lato, tak gwałtownie, że drzewa nie nadążają kwitnąć, a potem się znowu ochładza szybko i pada deszcz z gradem (i tornadem).
– Twój kwiatek już troszkę się, chociaż może jeszcze nie.
– Co ta śliwka jakaś taka?
– Może pestka wyszła z niej i przebywa samotnie gdzieś.
Powiedziałam, że do ciebie przyjdę, kłamałam. Powiedziałam, że za ciebie wyjdę, nie wyjdę. Wracaj do roboty i napisz do mnie smsa, bo nie mam już siły rymować. Ence pence, w której ręce? Nie wiem. Obie mam związane.
– Mamy grudzień, już niedługo czar Wigilii nas zachwyci. Święta są jak niechciana ciąża. Niby nie chcesz, a i tak karpia zeżresz.
W katedrze na Krecie w czerwonej rokiecie
Grał klerykowi prepozyt na flecie.
A że flet krótki,
To słabe nutki
Niknęły w nawie, a potem w klozecie.
*
W cerkwi na Cyprze grywa na cytrze
Archimandryta Dymitry w mitrze.
Że miękki jest filc tej mitry,
Archimandryta Dymitry
Co rusz dłoń mokrą chytrze w mitrę wytrze.
*
Raz w mieście Trieście na czeleście
Grał mnich odziany w szaty niewieście.
Gdy to zoczył na mszy opat,
W uniesienie takie popadł,
Iż rzekł do wiernych: „Bierzcie i grzeszcie!”
[patrz też tutaj]
Raz w samej archikolegiacie w Tumie
Grał organista w kobiecym kostiumie.
Proboszcz mdlał i wzbraniał:
„Nie do wytrzymania!
Z transwestytą pracować nie umiem!”
*
W mieście Turynie na spinettinie
Raz archidiakon grał w pelerynie.
A że z ministrantami
Lubił ćwiczyć parami,
Grali wszystko, co się nawinie.
*
Tuż przy Pigalle na wirginale
W zdobnym infułat grał pektorale.
A że złożył był śluby,
To – choć obok cheruby –
Najbardziej gorzkie z gorzkich grał żale.
*
Na fisharmonii raz w mieście Anjou
Grał prałat w kapie barwy oranżu.
By wzmóc chorały,
Deptał pedały,
Niczego wcale nie chcąc w rewanżu.